Czarno na Kreatywnym
  • Strona główna
  • O nas
  • Współprace
  • Patronaty
  • Gatunki
    • Romans
    • Literatura obyczajowa
    • Thriller
    • Kryminał
    • Sensacja
  • Kreatywne grafiki
  • Napisz do nas

 


Nie jest żadnym zaskoczeniem to, że czasami na czytanie niektórych książek po prostu brakuje odrobiny czasu. Czy to w natłoku zobowiązań, wyjazdów, czy zwyczajnej pracy, niektóre pozycje wyprzedzają na naszych listach inne, zagarniając całą uwagę w nieco zabieganym życiu. U mnie nie było inaczej, bo do „Colliding Lies” miałam już jedno podejście, jeszcze przed premierą książki po tym, jak wpadła na Legimi. Niestety jednak początek jakoś mnie nie kupił, a ja odłożyłam ją na stosik hańby. Trwało to do czasu, gdy nie zdecydowałyśmy z Emmą o zrobieniu listy tbr na sierpień – na samym jej szczycie wylądowała właśnie najnowsza premiera Martyny Keller.   

I szczerze? Mogłam ją olać, a nic bym nie straciła.    

Marigold ma ciężkie życie – w dzieciństwie mieszkała w domu dziecka, gdzie zakochała się w nieodpowiednim, o wiele starszym od siebie, mężczyźnie. Ten zamiast księcia na białym koniu, okazał się tyranem wykorzystującym naiwne dziecko. Gdy więc dziewczyna wkracza w kolejny etap dorosłości, musi mieć oczy dookoła głowy. W szczególności, że wprowadza się na Nowojorski Bronks, a już pierwszej nocy zaczepiają ją typy spod ciemnej gwiazdy. Jednym z takich typów jest Willard – mężczyzna grożący jej na każdym kroku, taki, którego każda normalna dziewczyna z marszu omijałaby szerokim łukiem. Marigold jest jednak inna i szczerze? Jest po prostu głupia – inaczej nie mogę jej nazwać po tym, co robiła.     

Nie chcę za dużo spoilerować, ale jednak pisząc niepochlebną opinię muszę mieć dobrą argumentacje, bo wiadomo, że łatwo pomylić konstruktywną krytykę z hejtem. Powiem więc tyle, że wyżej wymieniona dwójka spotyka się za często, a Willard jest wobec Marigold tak okrutnie agresywny, że naprawdę nie rozumiem jakim cudem autorka spróbowała obrócić to wszystko w cokolwiek pozytywnego. Psychopatyczne zachowanie mężczyzny było wielką, niemożliwą do przeoczenia czerwoną flagą i szczerze mówiąc nie miałam do niego ani odrobiny sympatii nawet po poznaniu jego przeszłości oraz okrutności, przez które przeszedł. Nasza trauma nie definiuje tego, jakimi ludźmi jesteśmy i chociaż pewien motyw nie był do przeskoczenia, tak nie musiało to wpływać na zachowanie Willarda oraz jego problemy z agresją.     

Marigold ma typowy syndrom ofiary, jednak po prostu nie rozumiem co nagle przeskoczyło jej w głowie, że zamiast drżeć ze strachu, ona czuła podekscytowanie na myśl o kolejnym spotkaniu z nim. Może lgnęła do tego, co od lat znała i odbierała jako oznakę zainteresowania i miłości? Nie wiem, jednak na pewno nie jest to zdrowe. Nie wierzę więc w to, że ta dwójka może kiedyś zaznać wspólnego szczęścia. I jakoś nie czekam w zniecierpliwieniu na drugi tom, aby dowiedzieć się, jaki los dalej czeka na głównych bohaterów. Toksyczni ludzie powinni znajdować się jak najdalej naszych żyć – dla Marigold o wiele lepiej będzie, jeżeli to samo stanie się z Willardem.     

„Colliding Lies” napisana była prostym, dość lekkim stylem, pomimo okropności w niej zawartych. Tylko dzięki temu dotarłam do końca, bo gdyby autorka zawarła więcej barwnie opisanych okrucieństw, pewnie odłożyłabym tę pozycję, od razu dodając do listy książek, których nie będzie mi dane nigdy skończyć. Stało się jednak inaczej – i naprawdę odradzam sięgnięcie po nią. No chyba, że macie spory pokład wytrzymałości, którą lubicie testować.   



 

OPIS: Marigold Harding, przyjeżdżając do Nowego Jorku, miała jeden cel – zacząć wszystko od nowa.  Była przekonana, że studencka codzienność ułatwi jej zapomnienie o trudnej przeszłości. Pragnęła również zmienić otoczenie, choć to, w którym się znalazła, wcale nie było bezpieczne.  W końcu nowojorski Bronx jest uważany za mroczne miejsce i najlepiej się do niego nie zapuszczać, zwłaszcza po zmroku. Dziewczyna szybko przekonuje się, że te opinie nie są wyssane z palca.  Już pierwszej nocy na Bronksie poznaje Willarda Covingtona – ucieleśnienie wszystkiego, czego w tym miejscu należy się bać. Chłopak ma tatuaże, handluje narkotykami i jest wyjątkowo nieprzyjemny… szczególnie dla niej. Wydaje się, że absolutnie nic nie zdoła ich połączyć. Ale czy na pewno?








Tytuł: Colliding Lies
Autor: Martyna Keller
Ilość stron: 415
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 28 czerwca 2023


Dobry zwrot akcji ma to do siebie, że skutecznie namawia mnie do sięgnięcia po kontynuacje rozpoczętych dylogii czy serii. W przypadku „Winter Love” od Martyny Keller, dodatkowym czynnikiem (bo sam zwrot był dość nagły i kompletnie nieoczekiwany) była również okładka – „Goodbye, Love” odebrało mi dech grafiką, a ja już po podglądzie tego, jak wyglądała kontynuacja na Wattpadzie czułam, że to może być tylko dobre… za nic jednak nie spodziewałam się, jak bardzo. Tak jak pisałam na Twitterze – praca grafika odebrała mi dech i na nowo rozbudziła w środku to nieco żałosne marzenie ponownego wydania czegoś swojego. A jeżeli sama grafika potrafi dokonać czegoś takiego, to coś naprawdę poszło dobrze. Liczyłam więc, że środek również mnie nie zawiedzie. W końcu ponad 440 stron to zapowiedź zwrotów akcji oraz zawirowań… ale czy na pewno?    

Love ponownie dopada bezlitosna przeszłość – były chłopak dosięga jej nawet w oddalonym o setki kilometrów Aspen, gdzie tylko z pozoru czuła się bezpiecznie. Postawiona pod ścianą i zaszantażowana ujawnieniem niewygodnych faktów o Ryderze, zgadza się wrócić z Aaronem Chatfieldem i ponownie udawać jego narzeczoną, aby przejął firmę ojca. Przychodzi jej to z okropnym trudem, bo czuje się tak, jakby zdradzała ukochanego, a przede wszystkim samą siebie. Ryder jednak nie odpuszcza i, angażując do pomocy siostrę, odbija młodą kobietę z rąk szantażysty. Tylko zadane ciosy oraz rozdrapane rany nie mogą zostać tak łatwo zapomniane… Love ponownie staje więc w miejscu, którego nienawidzi, z obawami z przeszłości oraz nienawiścią do osoby, którą powinna kochać najbardziej – do samej siebie. Czy tym razem wygra, ponownie wracając do normalności? A może Chatfield wreszcie osiągnie to, co od zawsze było jego największym celem, czyli zniszczy ją doszczętnie?    

O ile na początku długo zastanawiałam się, czy faktycznie autorka będzie miała wystarczająco pomysłów, aby druga część nie wyglądała na taką napisaną na siłę, tak teraz doskonale widzę, że się myliłam. Liczne zwroty akcji, chociaż nie tak mocne, nadal wbijały w fotel, a ja z niesłychaną przyjemnością zagłębiałam się w przeszłość Rydera. Jego pierwsze kroki w zawodzie, konsekwencje decyzji, które wtedy podjął oraz własne demony to było coś, czego naprawdę brakowało mi w pierwszym tomie i był to strzał w dziesiątkę, aby właśnie tak poprowadzić fabułę. Z wielu względów potrafiłam się z nim utożsamić, a jak pojawiła się szansa, przed którą stanęła Love, totalnie weszłam w jego buty, przeżywając pewne sceny równie mocno. Głównie z tego względu, uważam drugi tom za lepszy od pierwszego – może nutka niebezpieczeństwa już zniknęła, a bohaterowie mogli chociaż trochę odpocząć, jednak inne dylematy, natury uczuciowej i psychicznej, nadal zaprzątały im głowę, mając prawo odbić się na ich relacji.    

Na sam koniec autorce należą się spore brawa za to, że końcówka nie była taka do bólu standardowa i przewidywalna – całe szczęście ominął nas cukierkowy happy end z gromadką dzieci i domem z ogrodem, a dostaliśmy miłe podsumowanie drogi, którą w niebywałym cierpieniu musieli przejść bohaterowie.     

„Stay, My Love” to idealne zakończenie dylogii, która podbije serca niejednego czytelnika. Wracając do przepięknych okładek, przez tytuły, których wyjaśnienia znajdziecie na kartkach książek, aż do fabuły oraz zakończeń, serwujących mnóstwo prawdziwych, czasem ciężkich do udźwignięcia emocji… Zaryzykuję stwierdzeniem, że to naprawdę czytelniczy „must” dla tych, którym w obliczu życia codziennego brakuje porządnej odskoczni, przynajmniej na chwilę.        



 

OPIS: Kontynuacja losów Love i Rydera z Goodbye, Love  Scenariusz, który dla Love i Rydera wydawał się nierealny, jednak się ziszcza i para zostaje rozdzielona, a za wszystkim stoi Aaron Chatfield, były chłopak Love. Co gorsza, uważa on, że uda mu się sprawić, by dziewczyna zaczęła ponownie postrzegać go jako swoją jedyną deskę ratunku.  Próby Aarona z początku nie przynoszą rezultatu. Love nie jest już nastolatką, którą łatwo było sobie podporządkować. Dodatkowo w jej życiu pojawił się ktoś, kto jest dla niej wparciem i prawdziwym ratunkiem: Ryder Callahan.  Aby zniechęcić Love do Rydera zniecierpliwiony Aaron decyduje się opowiedzieć dziewczynie o przeszłości jej ukochanego. Love nie chce w to wierzyć i uznaje wszystko za stek kłamstw, jednak nie potrafi znieść myśli, że Ryder mógłby mieć na sumieniu rzeczy, o których usłyszała od Aarona.  Z biegiem czasu odkrywa, że każdy ma jakieś sekrety.







Tytuł: Stay, My Love
Autor: Martyna Keller
Ilość stron: 442
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 26 kwietnia 2023



Niektóre książki przyciągają mnie do siebie interesującym opisem czy kuszącymi zapowiedziami znalezionymi na Instagramie lub TikToku. Są też takie, w których zakochuję się dzięki okładce. W tym konkretnym wypadku brawa należą się właśnie jej i śmiało mogę stwierdzić, że najnowsza powieść Martyny Keller ma jedną z najpiękniejszych grafik, jakie od dawna widziałam. Z jej twórczością nie było mi jeszcze po drodze, chociaż z tego co pamiętam miałam kiedyś w planach nadrobić serię „Diabły Nevady”. Teraz jednak trafiłam na kolejną książkę w dorobku tej autorki. Czy tytułowe „Goodbye, Love” było moim pożegnaniem pełnym ulgi, a może gorzkiego rozczarowania?    

Powoli składane do kupy życie Love wywraca nowy sąsiad: nieziemsko przystojny i sporo starszy od niej Ryder. Początkowo strasznie sobie dogryzają, robią drobne żarciki i uprzykrzają życie. W pewnym momencie zaczynają być blisko, spędzając razem coraz więcej czasu, jednak pomimo bliskości fizycznej, skrywają przed sobą rzeczy, którymi jeszcze nie są gotowi się podzielić. Oboje czują, że wyjawienie pewnych sekretów nieodwracalnie zmieni ich rozwijającą się w zawrotnym tempie relację… ale czy faktycznie tak będzie?    

Sięgając po „Goodbye, Love” nastawiałam się na wszystko, tylko nie to, co otrzymałam. Czułam, że ta książka będzie przerażająco dobra lub okropnie zła. No i niestety już od początku miałam przeczucie, idące w tym gorszym kierunku. Zaczynając już od wspomnianych wyżej żartów i docinek, które w ogóle nie trafiały w mój gust. Nie jestem pewna, czy przypadkiem nie ominęłam chwili, w której to wszystko miało być zabawne, bo każda kolejna scena tego typu serwowała mi jedynie drobny niesmak. Bohaterowie byli dorośli tylko z pozoru oraz z góry narzuconej definicji. Prawda była jednak taka, że oboje zachowywali się jak gówniarze, którzy jeszcze nie wyrośli z pewnych zachowań.    

„Goodbye, Love” miała być uroczą historią miłosną z mroczną głębią. Miała być powieścią ukazującą trudy relacji ze sporą różnicą wieku, która tak naprawdę w ogóle nie była wyczuwalna. I według mnie działało to na ogromną niekorzyść powieści, co gorsza – ujednoliciło kreację obojga głównych bohaterów, przez co według mnie nie różnili się niemal niczym, oprócz płci oraz sposobem myślenia, gdzie Love cały czas nosiła w sobie obawy oraz nienawiść do siebie, a Ryder nadmiernie analizował i poddawał sąsiadkę psychologicznej analizie.   

Sporo zarzutów mam również do rodziców głównej bohaterki, a już w szczególności do jedynej sceny z ich faktycznym, fizycznym udziałem. To wyglądało mniej więcej tak, że przyszli, w celu spowodowania całego napięcia, którym wręcz ociekały strony… Tylko po to, aby zasugerować zagrożenie, przebite igłą przez pojawienie się Rydera, przez które tak po prostu sobie poszli, olewając temat. Czyli w sumie przejechali tyle kilometrów, pogadali chwilę i pojechali z powrotem.     

No i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o zakończeniu wciśniętym tak szybko i bez jakiegokolwiek napięcia, że zaskakująco długo rozkminiałam, co się w ogóle stało i czy nie zabrakło tam przynajmniej kilku stron pomiędzy. Coś, co miało zaserwować zwrot akcji godny drugiego odcinka najnowszego sezonu „Opowieści Podręcznej”, okazało się na siłę dodaną scenką, która wyglądała tak, jakby autorka w spokoju pisała swój tekst, tonęła w stworzonym przez siebie romansie, a potem otrzymała maila z ponagleniem wydawniczego deadline’u i dopiskiem, że zakończenie musi być mocne, aby zachęcić czytelnika do sięgnięcia po drugi tom. Tylko ktoś zapomniał wspomnieć Martynie, że powinno mieć ono sens, którego tutaj kompletnie zabrakło, a nieodpowiedziane pytania, które jak mniemam miały wzbudzić ciekawość sprawiły, że cała praca całkowicie straciła w moich oczach na wiarygodności. Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem doszło do tego, czym zakończony został ten tom. Dotychczas łatwo przyswajałam wszystkie zmiany, zwroty akcji oraz sugestie autorki. Tutaj po prostu nie wyszło, nawet pomimo kilkukrotnego przeczytania ostatnich kilkunastu stron.    

„Goodbye, Love” nie spełniła moich oczekiwań, dlatego przed sięgnięciem po kontynuację dwa razy upewnię się, czy naprawdę chcę znowu wchodzić do tej samej rzeki. Przez niemal całą fabułę była ona dość spokojna, aby potem całkowicie nieoczekiwanie i bez pokrycia zaatakować falą, która nieprzyjemnie mnie zaskoczyła.   


 

OPIS: Gorący romans z różnicą wieku! Studentka i pan psycholog. Dwudziestoletnia Love Porter właśnie rozpoczęła wojnę ze swoim sąsiadem, trzydziestoczteroletnim znanym w Kolorado psychologiem Ryderem Callahanem. W odpowiedzi na dwuznaczne hałasy dochodzące zza ściany postanowiła uraczyć mężczyznę głośną muzyką. W odwecie Ryder pojawił się w jej sypialni. To był dopiero początek. Kolejne psikusy, które zaczęli sobie wzajemnie robić, doprowadziły do zaognienia i tak napiętej już sytuacji. Od nienawiści jest tylko jeden krok do czegoś zupełnie innego. Między Love i Ryderem pojawia się silne przyciąganie, jednak mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest dla niego za młoda. Ryder odkrywa też, że Love dręczą koszmary z przeszłości. Czy młoda sąsiadka pozwoli mu sobie pomóc?








Tytuł: Goodbye, Love
Autor: Martyna Keller
Ilość stron: 417
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 21 września 2022






Starsze posty Strona główna

 

Na skróty

     
     
     
     
 

Kreatywne oceny

01/10 02/10 03/10 04/10 05/10 06/10 07/10 08/10 09/10 10/10 Patronat Medialny

POPULAR POSTS

  • Kolejne 365 dni – Blanka Lipińska
  • Depresja, czyli gdy każdy oddech boli – Monika Kotlarek
  • Narzeczona na chwilę – Monika Serafin
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Zaobserwuj nas na Facebooku!

Czarno na kreatywnym

Zostań z nami

Odwiedziny

Archiwum bloga

W skrócie

Jesteśmy czarno na kreatywnym — pikselowym atramentem niekonwencjonalnie wypowiadamy się na interesujące nas tematy, wykorzystując w ten sposób chwilę wolnego czasu w szalonym zagranicznym życiu.

Popularne posty

  • [PRZEDPREMIEROWO] “DRWAL. MIŁOŚĆ, KTÓRA NARODZIŁA SIĘ Z NATURY" – K. N. Haner
  • [PRZEPDREMIEROWA RECENZJA PATRONACKA] Awangarda – K. N. Haner
  • DZIECI Z BULLERBYN – Astrid Lindgren

Nasze najnowsze patronaty

Nasze najnowsze patronaty

Copyright © Czarno na Kreatywnym. Designed & Developed by OddThemes