Narzeczona na chwilę – Monika Serafin




Lektura debiutanckich książek jest niczym pierwszy raz – nigdy nie wiesz czego się spodziewać i miły wieczór często okazuje się klapą.
O ile Ludka Skrzydlewska ze swoją „Bzdurką” udowodniła, że opowiadania z Wattpada
mogą zostać przeniesione na papier
i podbić półki, tak Monika Serafin niestety stanęła po stronie tezy, że co było na Wattpadzie, zostaje na Wattpadzie.
A raczej powinno tam zostać.


„Narzeczona na chwilę” to opowieść o zagubionej Mackenzie Wilson, która w związku ze śmiercią siostry musiała zająć się ośmioletnią wówczas siostrzenicą, rezygnując z marzeń i zatrudniając się jako sprzątaczka. Jej zasada „Daj światu coś miłego, a odwdzięczy się z nawiązką” staje się rzeczywistością, gdy wzięcie dyżuru za współpracownicę pcha ją na piętro, którego dotychczas nie sprzątała. To właśnie tam przed jej oczami staje Bóg Seksu, Edward Cullen w garniturze, pachnący drzewem sandałowym i z plamą atramentu na koszuli. Ale pamiętajcie, że pachniał drzewem sandałowym, sama autorka wspomina o tym dwanaście razy. Quinten Warrick to dziedzic ogromnej firmy, prawie trzydziestoletni buc, który uważa się za nieco lepszego od zwykłych facetów, którzy bzykają śliczne modelki i nie angażują się w nic więcej, jednocześnie bzykając modelkę i nie angażując się z nią w nic więcej. 


Jeśli się pani nie zgodzi, firma trafi w ręce jakiegoś nieznajomego, a wtedy nie będę miał wpływu na to, kto zatrzyma swoje posady, a kto nie.

Krótka rozmowa z dziadkiem jest dla niego przypomnieniem o ich umowie – Quin dostanie pełnię władzy dopiero wtedy, gdy weźmie ślub i zrobi to przed okrągłymi urodzinami, które mają być już za dwa tygodnie. Wizyta rodziny uświadamia mu jak w czarnej dziurze jest i na gwałt szuka kogoś, kto pomoże mu zatrzymać firmę i pozycję. Jeśli ktoś oglądał „Pokojówkę na Manhattanie” ten wie, że książkową Matką Teresą zostanie nikt inny jak Mackenzie. Pomimo długich godzin rozmyślania, listy „za” i „przeciw”, losowania karteczek, utwierdza się w przekonaniu, że powinna to zrobić dla dobra siostrzenicy, bo pieniądze zawsze się przydadzą.

Chronię siebie, bo z naszej dwójki to ja mam więcej do stracenia.

Umowa zostaje zawarta, a wagonik pełen śmiechu i tajemnic rusza, by zaprowadzić bohaterów do uczuć, które nie powinny mieć miejsca. Mackenzie prędko odnajduje się w roli narzeczonej milionera, a Quinten zaczyna widzieć w niej coś więcej niż asystentkę, która robi najlepszą kawę na świecie i powinna nieco odsłonić ciało, a nie je maskować. Okazuje się jednak, że dziadek Hank wcale nie jest taki głupi i jest o krok przed wnukiem, zasadzając na niego sidła.

„Narzeczona na chwilę” reklamowana jest jako hit Wattpada z milionem odsłon, a autorka zarzeka się, że: „fabuła została w całości wymyślona przeze mnie i nie opiera się na żadnej książce czy filmie”. Czy aby na pewno? Przez całą lekturę miałam wrażenie, że gdzieś już to widziałam i gdzieś już słyszałam. Nie twierdzę oczywiście, że nie można dobrze poprowadzić schematycznego opowiadania, ale dobrze jest tutaj słowem kluczowym. Quinten to nadęty buc, który patrzy na kobiety jak na przedmioty, a Mac ocenia przez pryzmat jej ubrań, które w jego oczach sprawiają, że kobieta przestaje być atrakcyjna i dopiero szpilki i dekolt są w stanie to naprawić. Mackenzie z kolei to nierozsądna młoda kobieta, która ostatecznie pokazuje, że przy złym humorze ma prawo mieć zmartwione dziecko gdzieś, bo teraz jest jej czas sam na sam, by pozbierać się po odrzuceniu po tym, gdy nachalne zachowanie postawiło fałszywego narzeczonego w niezręcznej sytuacji. 

Ta historia nie ma wielu plusów – pokochałam jednak dziadków głównego bohatera oraz Jade, która wykreowana była na typowe dziecko bez sztuczności. Lekkość powieści sprawiła, że czas minął szybko, a ja prędko pokonałam drogę przez typowy romans

Monika Serafin pod postacią debiutanckiej książki dała mi swoisty wehikuł czasu ¬– przeniosłam się do 2012, gdy opowiadania zaczynały się od poranka głównej bohaterki, która patrząc w lustro opisuje swój wygląd. Mnóstwo niepotrzebnych bądź nieumiejętnie wplecionych opisów bohaterów dawało poczucie raczkującego autora, a ja nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że czytam coś o wattpadowym poziomie, co z łatwością udało mi się przy książce Ludki. Mam nadzieję, że druga część, czyli „Narzeczona na dłużej” okaże się strzałem w dziesiątkę i pozbawi mnie grymasu na twarzy, odczarowując złą aurę, która wytworzyła się w mojej głowie przy nazwisku autorki. 



Narzeczona na chwilę - Monika Serafin (4913783) - Lubimyczytać.pl
OPIS: On pilnie potrzebuje fałszywej narzeczonej. Ona być może zagra w tej farsie. Mackenzie Wilson z powodu tragicznego wypadku samochodowego swojej siostry i jej męża musiała rzucić studia i zająć się małą siostrzenicą. Podjęła więc pracę sprzątaczki w firmie Warrick Industries. Pewnego dnia, sprzątając biura znajdujące się na najwyższych piętrach budynku, przypadkiem spotyka prezesa firmy. Po krótkiej wymianie zdań Quinten Warrick postanawia zatrudnić ją jako asystentkę. Ich współpraca dobrze się zapowiada. Wkrótce okazuje się, że Quinten ma pewien problem. Jego dziadek, założyciel firmy, obiecał przekazać swoje udziały wnukowi tylko wtedy, gdy ten ożeni się przed trzydziestym rokiem życia. Mężczyzna ma dwa tygodnie, żeby znaleźć narzeczoną i sfinalizować związek. Kiedy razem z przyjacielem Tierrym zastanawia się, co w tej sytuacji zrobić, Mackenzie wchodzi do gabinetu swojego szefa. Okaże się, że być może będzie mogła pomóc Quintenowi w uporaniu się z małżeńskim problemem.

Tytuł: Narzeczona na chwilę
Autor: Monika Serafin
Ilość stron: 443
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 1 kwietnia 2020


Za możliwość przeczytania oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu: 



13 comments

  1. Z czystej ciekawości zastanawiam się, co wpłynęło na tak pochlebną recenzję "Bzdurki", gdzie tutaj mamy wręcz wylewanie wiadra pomyj?
    Musiałam przeczytać całość dwukrotnie, robiąc pomiędzy wszystkim prawie godzinną przerwę, by mieć czysty pogląd na sytuację i odpowiednio się do niej ustosunkować, bo o ile rozumiem, że "Narzeczona" nie jest książką, która jest utworem rewolucyjnym i zmieniającym myślenie człowieka, to używanie określenia "co było na Wattpadzie, zostaje na Wattpadzie" wydaje się przesadzą przy pieśniach chwalebnych dla "Bzdury".
    Jeśli już chcecie porównywać oba utwory, to naprawdę nie wiem, jak nie zauważacie wszystkich problemów "Bzdurki", która też najoryginalniejsza nie jest. I to łagodnie ujmując. Zwłaszcza pod kątem brata geja, udawania hetero i w ogóle pozowania jako pary... Relacja między głównymi bohaterami również nie jest krystalicznie czysta, można powiedzieć, że wręcz toksyczna, co zostało już na wielu portalach wytknięte.
    W recenzji "Narzeczonej" brakuje mi także jakichkolwiek pozytywów. Czy może nie zostały one znalezione? A jeśli nie zostały znalezione, to za co są te gwiazdki? Nazwisko? Okładkę? Edycję?
    Mam nadzieję, że następna recenzja na tym blogu okaże się strzałem w dziesiątkę i pozbawi mnie grymasu na twarzy, który pojawił się po przeczytaniu tej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ukrywam, że te tygodnie po przeczytaniu "Sentymentalnej bzdury", które minęły oraz każda pozycja, którą przeczytałam po niej, sprawiły, że na książkę Ludki patrzę nieco bardziej krytycznie i pewnie gdybym pisała recenzję drugi raz, liczba gwiazdek zmieniłaby się, a lista minusów zwiększyła. Nie zmienia to jednak faktu, że nie znajdziemy tam głównych punktów, przez które opowiadania z Wattpada są wyśmiewane – chociażby słynne "wstałam i ubrałam się", co u Moniki niestety się pojawia. Tak samo jak "słynne" opisy poprzez patrzenie w lustro. Rozumiem, że "Narzeczona" powstawała lata temu, gdy na takie niuanse nie zwracało się jeszcze uwagi, ale z tego co wiem, Monika robiła korektę i mogła tego wszystkiego się pozbyć. Zdawała sobie sprawę z tego, jak to wszystko jest postrzegane, bo przecież była na pisarskich grupach, gdzie toczyły się dyskusje na te tematy. Nie uważam, że Bzdurka jest rewolucyjna czy oryginalna, bo można zauważyć tutaj ten sam schemat – fejkowy narzeczony. Ale jak wspomniałam w recenzji – nawet schemat da się napisać dobrze. Plusy oczywiście były, polubiłam dziadków głównego bohatera, Jade była uroczym dzieciakiem, wykreowanym bez sztuczności i bez robienia z niej pseudo dorosłej. Co do parafrazowania mojego podsumowania – Ty możesz zerknąć do innych recenzji, ja do innej książki Moniki zajrzeć nie mogę.
      I o ile rozumiem oburzenie autorki za niepochlebną opinię, tak nie rozumiem rzucania tekstów ad personam bądź podejrzewania mnie o obniżenie oceny ze względu na nazwisko. Zwłaszcza, gdy jednym z kryterium dlaczego gwiazdki są trzy jest fakt, że Monikę znam i wiem, że stać ją na więcej.

      Usuń
    2. Chodzi mi o wpisy czy komentarze ad personam pojawiające się na twitterze*

      Usuń
    3. No właśnie mój komentarz pojawił się głównie ze względu na to, że czytałam poprzednie recenzje Twojego autorstwa i stąd też moje zdziwienie, bo odnoszę wrażenie, że są zwyczajnie lepsze. Brakowało mi podczas czytania jakichś argumentów, za które krytykujesz powieść, bo poza tym fragmentem, że fabuła coś przypomina, nic nie rzuciło mi się w oczy. Dlatego też nawiązałam, że jakoś te trzy gwiazdki Narzeczona zdobyła, a w sumie nie wiem dlaczego, skoro nie ma żadnego dobrego słowa o całości. Albo może ono umyka przy całości. I właśnie stąd mogą brać się wpisy ad personam.
      Może i masz rację, co do tego podziwiania wyglądu przez lustro, ale z drugiej strony - u Ludki jest to, z czego generalnie Wattpad słynie: romantyzowanie relacji podchodzącej pod toksyczną, główny bohater też jakoś zbytnio się nie różni od typowego buca. Stąd moje zdziwienie przy takiej ocenie i porównaniu.

      Usuń
  2. Odnosząc się do tego ad personem na tt. Moje pierwsze posty o tej recenzji powstały zanim się w ogóle dowiedziałam, kto ją napisał. Przykro mi, nie pamiętam imion i nazwisk wszystkich recenzentów, ani tymbardziej kto się udziela na którym blogu/instagramie (tymbardziej, że z początku nawet się nie podpisałaś, lol). I nie chodzi o niepochlebną opinię, a o przyrównanie do książki, która jest kompletnie inna. Teraz już wiem, kto napisał recenzję, więc no... Sorry, ale wygląda to tak, jakbyś właśnie napisała taką opinię, bo się znamy, bo nasza znajomość to od jakiegoś czasu nie tęcza i jednorożce. I jeśli serio podchodzisz krytyczniej do Bzdurki, to po co w ogóle porównujesz do niej Narzeczoną? Tylko po to, żeby pokazać, że "wattpad niech zostanie na wattpadzie"? Trochę to krzywdzące nie tylko dla mnie, ale też dla innych. A owszem, Bzdurka ma wiele zaleciałości z Wattpada, które najwyraźniej aż tak Cię nie bolą, jak lustro czy opis tego, co Mac robiła po obudzeniu się. No trudno.

    Dlaczego nie wymieniłaś tych plusów, o których mówisz w komentarzu, w recenzji? Czy nie na tym powinna polegać rzetelna recenzja? Minusy minusami, ale skoro dostrzegłaś plusy, to też je opisz. To nieprofesjonalne moim zdaniem, żeby tak przemilczeć sprawę.

    Edward Cullen w garniturze - mogłas to sobie darować. To, że bohaterka uznała go za seksownego i przystojnego, nie oznacza od razu, że musisz przytaczać tu jakichś Cullenów. Wiele osób zwraca uwagę na aparycję innych i to jest normalne. Nie trzeba z tego szydzić.

    który uważa się za nieco lepszego od zwykłych facetów, którzy bzykają śliczne modelki i nie angażują się w nic więcej, jednocześnie bzykając modelkę i nie angażując się z nią w nic więcej - przynajmniej jest szczerym bucem, od początku mówi Layli, czego oczekuje od tej relacji.

    Przez całą lekturę miałam wrażenie, że gdzieś już to widziałam i gdzieś już słyszałam - moje słowa, że fabuła została wymyśloa przeze mnie odnoszą się tego, że opowiadanie (teraz książka) nie jest fan fiction, jak często ludzie je nazywali. Nie bazowałam na czyich postaciach, nie było żadnego kanonu, nie było inspiracji. Tak jak Wy na grupie walczycie z nazywaniem opowiadań z Wattpada książkami, tak ja walczę z nazywaniem wszystkiego, co popadnie, fan fiction. Nigdy nie powiedziałam, że Narzeczona jest oryginalna, wręcz przeciwnie, zawsze powtarzałam, że nie jest oryginalna i bazuje na utartych schematach.

    OdpowiedzUsuń

  3. Quinten to nadęty buc, który patrzy na kobiety jak na przedmioty - jak większość bohaterów z książek, które teraz są wydawane. Tylko że Quinten nie chodzi z permanentnym wzwodem, jak co poniektórzy, którym staje na sam widok obiektu ich westchnień. Nie wystarczy, że Mac na niego spojrzy lub otrze się o niego przypadkiem, żeby już był twardy, jak to teraz w książkach pokazują. Nie mówi glośno o tym, że chciałby ją pieprzyć, aż od krzyku zdarłaby sobie gardło. Ale jasne, Quin jest bucem, spoko.

    Mac ocenia przez pryzmat jej ubrań, które w jego oczach sprawiają, że kobieta przestaje być atrakcyjna i dopiero szpilki i dekolt są w stanie to naprawić - taka jest nasza ludzka natura, że oceniamy innych po tym, jak wyglądają. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień.

    Monika Serafin pod postacią debiutanckiej książki dała mi swoisty wehikuł czasu ¬– przeniosłam się do 2012 - mniej więcej trafiłaś z czasem, bo NNC pisałam w 2014 lub 2015 roku. Żeby nie mieć takiego uczucia, musiałabym napisać wszystko od nowa, bo wplatanie nowych scen z poziomem i stylem pisania, który mam teraz, wprowadziłby tylko totalny zamęt.

    nie mogłam wyrzucić z głowy myśli, że czytam coś o wattpadowym poziomie - to nie dlatego, że były tam opisy, a dlatego, że zwyczajnie jesteś uprzedzona do książek, które kiedyś były opkiem na wattpadzie.

    pozbawi mnie grymasu na twarzy, odczarowując złą aurę, która wytworzyła się w mojej głowie przy nazwisku autorki - tak jak Ty poczułaś się zaatakowana na tt, tak mnie zaatakowało to. Na tt źle zacytowałam, ale odczucia były prawdziwe.

    Podsumowując: uważam za niesprawiedliwe porównanie do Ludki i jej Bzdurki, tymbardziej, że sama przyznałaś w komentarzu wyżej, że postrzegasz ją po czasie bardziej krytycznie. W dodatku moim zdaniem recenzja jest nieprofesjonalna. Rozumiem, że może Ci się nie podobać książka, ale jeśli znalazłaś w niej plusy, to powinny się znaleźć one w recenzji, a nie w komentarzu po tym, jak ktoś Ci wytknął ich brak.

    OdpowiedzUsuń
  4. W ogóle musiałam podzielić komentarz na dwa, bo ograniczenie znaków, ale coś mi się klikneło i teraz nie wiem, czy się dodały obydwie części.

    OdpowiedzUsuń
  5. I znowu. Quin to nadęty buc. No dobra, ale to już wiem. Czy ten bohater nie wykazuje innych cech? Na pewno wykazuje, wierzę, że recenzentka z tych emocji po prostu zapomniała o nich wspomnieć. Odnosząc się z kolei do Mackenzie — została tutaj przedstawiona nie tylko bardzo płasko — jako niedynamiczna bohaterka, ale również w samej treści tekstu, który niniejszym komentuje, zachodzi pewna sprzeczność. Najpierw wskazano, iż bohaterka rzuciła wymarzone studia, bo zmuszona została do podjęcia pracy i zaopiekowania się siostrzenicą, a później, iż w chwili gniewu/złego humoru, ma małą gdzieś. Nie podoba mi się ten skrót myślowy — bo to skrót myślowy, a nie niedbalstwo, prawda? — w którym ujęto relację Kenzie z Jade (tak, to dziecko, siostrzenica, dziewczynka, ma jednak imię). Przez całą książkę, co wyłapał każdy, kto książkę przeczytał, a nie jedynie przejrzał — wie, iż Jade stanowi niemal centrum życia Mac. W końcu tytułowa Narzeczona nieustannie panikuje — jeden zły ruch może pozbawić ją dobrze płatnej pracy i środków do życia, których potrzebuje, by utrzymać siebie i młodą. Główna bohaterka wybiega również z biurowca, by odebrać dziecko ze szkoły — jest głęboko zaniepokojona bójką, rozważa wysłanie jej do specjalisty (tutaj przyznam, szkoda, że autorka o tej kwestii akurat zapomniała), piecze z małą babeczki, nawet ulega jej zachciankom, przygarniając kota — bo który rodzic tego nie robi (nieważne, jak bardzo jest to niewychowawcze)? Także spłaszczenie tego wszystkiego i ujęcie w tym, że Kenzie w złym humorze ma dziecko gdzieś (podczas gdy nawet wtedy Jade nie pozostaje bez opieki dorosłego) jest bardzo nieprecyzyjne. Jeszcze podkreślę, że taka reakcja ze strony Mackenzie pokazuje jej ludzkość. W końcu przez niemal całą książkę pozostaje nieustannie uśmiechnięta, pogodna, radosna… aż do porzygu. No i w końcu się z tego szczęścia porzygała. Ot, dobrze wiedzieć, że ta kobieta ma jakąś skazę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na wstępie, chciałam zauważyć, że z recenzjami polskich bloggerów jest tak, że nigdy nie wiadomo, na co się natrafi. Czy na recenzję, czy na coś, co w domniemaniu autora recenzją ma być. Dziękuję za ten brak rozczarowania — jednak polska blogosfera nie wydostała się z etapu raczkowania.
    Przechodząc do kolejnego akapitu znajdującego się powyżej tekstu — otóż dowiedziałam się z niego, że główny bohater to Bóg Seksu, Edward Cullen w garniturze, który pachnie drzewem sandałowym. No i buc. Tylko nie dowiedziałam się, dlaczego postrzegany jest w taki, a nie inny sposób. Bóg Seksu? Bo jest dobry w łóżku? A może wygląda tak, że, powielając oklepane sformułowanko: kobietom robi się na sam jego widok mokro w majtkach? Edward Cullen w garniturze — w sensie Quinten Warrick też jest wampirem? Czy błyszczy się w słońcu? Dobra, poddaje się, to tylko moje domysły, autorka komentowanego tekstu mogła pomyśleć całkowicie inaczej, szkoda, że wytłumaczyła swojego stanowiska, ograniczając swoje stanowisko do samych określeń. Chociaż przepraszam, ten buc jakoś został wyjaśniony — aczkolwiek niezupełnie — wskazywano, że Warricka z panną Bach łączy jedynie seks, chociaż modelka liczyła na pogłębienie relacji, z czym się nie kryła, dlatego odesłano ją z przysłowiowym kwitkiem.

    2

    OdpowiedzUsuń
  7. Natomiast co do Pokojówki na Manhattanie… Pragnę zauważyć, iż jeżeli przywołujemy jakieś inne dzieło literackie celem porównania go z tym, które komentujemy, uznać należy, że nasz czytelnik to totalny ignorant tudzież leniwa buła — mówiąc po polsku: również nie zna tego dzieła. Owszem, nie ma potrzeby, by omawiać cały utwór, w końcu to nie on stanowi przedmiot recenzji, ale warto go krótko zarysować bądź wskazać, o co nam chodzi. Skąd w ogóle to zestawienie? Które elementy porównujemy?
    3

    OdpowiedzUsuń
  8. I znowu. Quin to nadęty buc. No dobra, ale to już wiem. Czy ten bohater nie wykazuje innych cech? Na pewno wykazuje, wierzę, że recenzentka z tych emocji po prostu zapomniała o nich wspomnieć. Odnosząc się z kolei do Mackenzie — została tutaj przedstawiona nie tylko bardzo płasko — jako niedynamiczna bohaterka, ale również w samej treści tekstu, który niniejszym komentuje, zachodzi pewna sprzeczność. Najpierw wskazano, iż bohaterka rzuciła wymarzone studia, bo zmuszona została do podjęcia pracy i zaopiekowania się siostrzenicą, a później, iż w chwili gniewu/złego humoru, ma małą gdzieś. Nie podoba mi się ten skrót myślowy — bo to skrót myślowy, a nie niedbalstwo, prawda? — w którym ujęto relację Kenzie z Jade (tak, to dziecko, siostrzenica, dziewczynka, ma jednak imię). Przez całą książkę, co wyłapał każdy, kto książkę przeczytał, a nie jedynie przejrzał — wie, iż Jade stanowi niemal centrum życia Mac. W końcu tytułowa Narzeczona nieustannie panikuje — jeden zły ruch może pozbawić ją dobrze płatnej pracy i środków do życia, których potrzebuje, by utrzymać siebie i młodą. Główna bohaterka wybiega również z biurowca, by odebrać dziecko ze szkoły — jest głęboko zaniepokojona bójką, rozważa wysłanie jej do specjalisty (tutaj przyznam, szkoda, że autorka o tej kwestii akurat zapomniała), piecze z małą babeczki, nawet ulega jej zachciankom, przygarniając kota — bo który rodzic tego nie robi (nieważne, jak bardzo jest to niewychowawcze)? Także spłaszczenie tego wszystkiego i ujęcie w tym, że Kenzie w złym humorze ma dziecko gdzieś (podczas gdy nawet wtedy Jade nie pozostaje bez opieki dorosłego) jest bardzo nieprecyzyjne. Jeszcze podkreślę, że taka reakcja ze strony Mackenzie pokazuje jej ludzkość. W końcu przez niemal całą książkę pozostaje nieustannie uśmiechnięta, pogodna, radosna… aż do porzygu. No i w końcu się z tego szczęścia porzygała. Ot, dobrze wiedzieć, że ta kobieta ma jakąś skazę.
    4

    OdpowiedzUsuń
  9. A teraz do pierwszego i ostatniego akapitu. Znowu, nie czytałam „Bzdurki”. Nie mam pojęcia, kim jest Ludka Skrzydlewska. Z całym szacunkiem dla tej Pani, ale… czy to jakiś wyznacznik? Czy każda książka, która była publikowana na wattpadzie, jeśli zostanie wydana, powinna zostać porównana do „Bzdurki” by móc ocenić, czy zasłużyła na debiut? Tak samo jak nie rozumiem stwierdzenia, że wattpad powinien zostać na wattpadzie. Po pierwsze: jest od groma powieści, które są beznadziejne, a mimo wszystko zostały wydane — jakoś nikt nie pisze w opiniach, recenzjach, że powinny zostać na wattpadzie. Bo na nim nie były. Po drugie: może pora zmienić myślenie. W dzisiejszych czasach coraz częściej debiut poprzedzała publikacja w internecie, to fakt. Tak było chociażby z Leigh Bardugo, która publikowała na Tumblr — i jakoś nikt nie każe jej tam wracać, nie wytyka jej, że powinna tam zostać.
    Tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że następny tekst opublikowany na tym blogu bardziej będzie przypominał recenzję, czego szczerze życzę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Po tę książkę nie sięgnęłam głównie dlatego, że ma strasznie oklepany motyw. Widziałam już kilka filmów tego typu i pewnie miałabym takie samo wrażenie, że "oglądam" powtórkę. Nie ukrywam też, że nieufnie podchodzę do twórczości z Wattpada. Staram się mimo wszystko dawać im szansę, ale taka wzmianka zazwyczaj mnie odstrasza.

    Pozdrawiam,
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń