Czarno na Kreatywnym
  • Strona główna
  • O nas
  • Współprace
  • Patronaty
  • Gatunki
    • Romans
    • Literatura obyczajowa
    • Thriller
    • Kryminał
    • Sensacja
  • Kreatywne grafiki
  • Napisz do nas

 



Legenda głosi, że od tak dawna nie wchodziłam na bloga, że walnęłam się przy wpisywaniu adresu w pasku url…  

Czy to prawda? Całkiem możliwe, ale wiecie, co również jest prawdą? To, że pierwszy raz od zbyt długiego czasu przedpremierowo skończyłam czytać książkę. Miałam ich na liście naprawdę wiele – jedne z większym polem czasowym, a drugie z nieco mniejszym, bo co to dla mnie? Cóż, najwidoczniej za dużo, w obliczu niedawnego egzaminu, wyjazdu do Rzymu, mnóstwa pracy i stresu z szukaniem praktyk… o i jako wisienkę na torcie, ukradziono mi ostatnio telefon.   

Mam nadzieję, że pasmo nieszczęść niedługo się skończy.   

Na pewno skończyła się książka, która premierę ma jutro – „Cheat Destiny” to kolejna powieść Darii Wieczorek, autorki „Perfect Game”, o którym pośród licznych premier Wydawnictwa NieZwykłego jakoś wcześniej nie słyszałam. Przygoda ambitnej modeleczki i jej przystojnego, czepliwego partnera w konkursowej zbrodni była moim pierwszym podejściem do twórczości tej pisarki. Czy ostatnim? Wydaje mi się, że niestety tak.   

Elena przez spóźnienie zostaje zwolniona z pracy w kawiarni. W wolniejszym czasie dorabia jako modelka i gdy dostaje ulotkę z informacją o konkursie, który dotyczy podróży po całym świecie przez rok w celu wykonania dwunastu tematycznych zdjęć, stawia wszystko na jedną kartę. Wyjątkowa, hiszpańska uroda jest wystarczającą przewagą i dzięki temu zajmuje jedno z niewielu miejsc, wraz ze swoim partnerem, fotografem Graysonem. O dziwo jednak jest to ten sam mężczyzna, któremu jakiś czas wcześniej wpadła pod auto, więc od samego początku atmosfera między partnerami jest napięta i pełna przytyków. Jak przeżyją ze sobą kolejne dwanaście miesięcy i tyle samo tematycznych sesji, gdy muszą współpracować, aby razem osiągnąć sukces?  

Dziury logiczne sugerowały, że mamy tu do czynienia z tym serem nazywanym pieszczotliwie „z oczami”, a moje oczy wywracały się zbyt wiele razy podczas czytania tego hate-love. Przytyki na poziomie podstawówki to jedynie przedsmak, a im dalej w las, tym więcej nieścisłości i sytuacji, których po prostu nie chciało mi się czytać – ale wspomnę je nieco niżej, żeby nie było, że hejtuję bez argumentacji.   

Elena była typową pick me girl, której wszystko w życiu szło nie tak – jako maluch trafiła do domu dziecka, skąd adoptowała ją para niemogąca począć wymarzonego dziecka. Początkowo więc stała się ich cudem, do czasu, aż Katherine po wielu latach jednak udało się zajść w ciążę. Wtedy nastoletnia Elena poszła w odstawkę, zostając zdana sama na siebie, dopóki rodzina nie przeżyła tragedii, z którą żadne z jej adopcyjnych rodziców nie mogło sobie poradzić.   

Potem było tylko gorzej – zamieszkała w gorszej dzielnicy Seattle, pracując w barze, a po nocach śniąc o spełnieniu się w kierunku architektonicznym. Niestety marzenia kosztują, tak samo jak edukacja, a już na początku książki Elena straciła pracę, dzięki której i tak ledwo wiązała koniec z końcem. Co się stało z jej mieszkaniem, gdy dostała się do konkursu i przez cały następny rok podróżowała po całym świecie? Czy naprawdę agencji opłacało się sponsorować wszystkim uczestnikom konkursu wyjazdy, bilety lotnicze, noclegi, wyżywienie i inne potrzeby, tylko po kilka zdjęć, które mogli równie dobrze wykonać z profesjonalistami, gwarantując pewny przychód? I czy serio to wszystko musiało ciągnąć się przez 12 miesięcy, a nie mogło zwyczajnie trwać krócej, skoro mówimy o jednym zdjęciu w miesiącu i ewentualnie kilku ekstra sesjach w studio? Tego nie wie pewnie nawet sama autorka.   

„Cheat Destiny” to opowieść z potencjałem, która mogła nas zabrać w barwną podróż po wielu pięknych miejscach na świecie, ale została potraktowana po macoszemu. Doskonale dało się dostrzec, że autorka nigdy nie była w ani jednym mieście, które opisywała jedynie na podstawie stereotypów lub słynnych zabytków, a research po prostu nie istniał, bo na przebywanie we Włoszech nie wskazywało zupełnie nic innego niż picie kawy, a Paryż charakteryzowała – oczywiście – Wieża Eiffla. Szkoda, bo naprawdę miałam nadzieję na pięciusetstronicową podróż z bohaterami, którzy według autorki nawet nie ekscytowali się jakoś szczególnie odwiedzanymi lokacjami, spędzając większość czasu w barach lub w mieszkaniu.   

Jedyna podróż, jaką wspólnie odbyliśmy, kończyla się w stolicy zażenowania oraz irytacji. A ja tej lokalizacji naprawdę nie lubię.   


         





OPIS: 
Ekscytujący romans hate-love.  
Dwudziestodwuletnia Elena Miralles już jako dziecko uciekała w świat rysunków i projektowania. Właśnie wtedy zapragnęła zostać architektem, ale zderzenie z okrutną rzeczywistością doszczętnie pochłonęło jej marzenie.  Teraz dziewczyna ledwo wiąże koniec z końcem, pracując w małej kawiarence. Czasem znajduje ogłoszenia i dorabia jako fotomodelka. Jest w stanie zrobić wszystko, aby zdobyć pieniądze na upragnione studia.  Wystarczy jeden pechowy dzień, by w jej życiu nastąpił istny rollercoaster. Elena spóźnia się do pracy, a jakby tego było mało, niemal wpada pod samochód niezwykle przystojnego mężczyzny. Niestety, gdy ten otwiera usta, okazuje się największym arogantem, jakiego nosił świat.  Los bywa jednak przewrotny. Tak się składa, że ją i nieznajomego mężczyznę na rok połączy przymusowy kontrakt. Ta w teorii wymarzona współpraca może dla obojga zmienić się w prawdziwą udrękę. 


Tytuł: Cheat Destiny
Autor: Daria Wieczorek
Ilość stron: 540
Wydawnictwo: NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 4 czerwca 2025



 


Ostatnio chyba nie do końca potrafię wymierzyć swoje możliwości – czytanie kolejnej przedpremiery i wciągnięcie jej w aucie w trzy godziny? Łatwizna. Napisanie recenzji, żeby ta przedpremiera wleciała… przed premierą? Tu się już posypało. Dlaczego? Przez to, że z „Broken Liars” zapamiętałam dwie rzeczy. To, jak bardzo mnie zirytowała i to, że od pierwszej strony doskonale wyczuwałam pochodzenie autorki.   

Osiemnastoletnia Madeline West zwykle stara się żyć spokojnie – cudowne otoczenie Włoch jest jej spełnieniem marzeń, a towarzystwo najlepszej przyjaciółki, z którą ta upija się w letni wieczór, wisienką na torcie. Wypija jednak za dużo i w efekcie nie umie odpuścić, tylko podchodzi do przypadkowej grupki wyglądających niebezpiecznie chłopaków, aby zwrócić im uwagę na wandalizm. Pozornie to wydarzenie kończy się jedynie kacem i wyrzutami sumienia, w praktyce jednak Madeline szybko poznaje znajomych swojego brata, wśród których są wandale z pamiętnego wieczora. A dokładniej to jeden z nich, który zapadł jej w pamięci. Clyde Casewell.  

Nastawiałam się na lekkie love-hate i na piękne widoki opisywane zawiłymi zdaniami – bo w końcu po coś akcja dzieje się we Włoszech. Nie dostałam zupełnie niczego z tych dwóch wymienionych, a jedynie zbyt szybki romans, nieco dreszczyku spowodowanego powrotem szantażysty głównej bohaterki i całą masę absurdów. O, oddaję jednak plusika ojcu głównej bohaterki, bo jest jedyną porządnie wykreowaną i dobrą postacią. Tyle z pozytywów, wymieńmy negatywy:  

Po pierwsze: polskie powiedzonka, które nijak nie miały prawa istnieć za granicą. Dla kontekstu wspomnę, że chodzi o dosyć słynne “nie mów słucham, bo…”.  

Po drugie: kolejne nawiązywanie do naszej kultury, czyli wmawianie czytelnikowi, że osoby mieszkające we Włoszech będą piły… wódkę. Może to lekkie czepialstwo, bo to nie szczegóły czynią całą książkę, ale jak już autorka uparła się, aby akcję powieści umieszczać we Włoszech, fajnie byłoby te Włochy poczuć. I to najlepiej nieco inaczej niż przez dwuzdaniowy opis jednego wyjścia na pizzę i makaron. 

Po trzecie: wyścigi nazywane Rzymskimi Igrzyskami, które nie zostały opisane i zwyczajnie wiały nudą.  

Rozumiem zamysł napisania romansu, naprawdę. W końcu w wielu książkach właśnie o to chodzi, ale wtedy całkowicie niepotrzebna jest nieumiejętnie poprowadzona akcja oraz otoczka, bo można było to zwyczajnie uprościć – umieścić powieść w Polsce, rozwinąć wątek byłego chłopaka głównej bohaterki. I zwyczajnie dodać wyjątkowości Clyde’owi w zupełnie inny sposób, niż nazywając go – tu wyobraźcie sobie moje parsknięcie – mistrzem Rzymskich Igrzysk.   

“Broken Liars” to książka o ludziach, którzy po prostu nie umieją się komunikować. To opowieść o zwyczajnych niedopowiedzeniach, o nieprzemyślanych półprawdach, których dałoby się uniknąć szczerą rozmową. To praca z jakimś potencjałem, który niestety w tym wypadku całkowicie poległ i nie został wykorzystany. Książka z licznymi błędami i zakończeniem, naprawdę kwestionującym to, na jakie lektury poświęcam swój czas.   


         





OPIS: „Zatracaliśmy się w kłamstwach, które bezmyślnie opuszczały nasze usta”.  
Osiemnastoletnia Madeline West cieszy się opinią dziewczyny, która nie ma problemu z wyrażeniem swojego zdania. Mimo to stara się wieść spokojne życie, nie wplątując się w kłopoty. Nieoczekiwanie pewnego wieczoru wszystko się zmienia. Kiedy dziewczyna widzi trzech młodych mężczyzn demolujących kijami bejsbolowymi zaparkowane na ulicy skutery, nie waha się ani chwili i zwraca im uwagę.  Nie ma pojęcia, że właśnie stanęła twarzą w twarz z kimś, kogo nazwisko często pojawia się na językach mieszkańców stolicy, nie zawsze w pozytywnym kontekście.  Dwudziestojednoletni Clyde Caswell – mistrz Rzymskich Igrzysk, odkrywa, że nieznajoma z poprzedniego wieczoru to siostra jego przyjaciela. Teraz chłopak za wszelką cenę stara się zwrócić jej uwagę.  Nie spodziewał się jednak, że Madeline okaże się znacznie większym wyzwaniem.  Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.



Tytuł: Broken Liars
Autor: Julia Zachmost
Ilość stron: 390
Wydawnictwo: NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 16 kwietnia 2025




 



 
    Nie będę ukrywać – są takie motywy, które biorę w ciemno i ta mała dziewczynka, tkwiąca gdzieś głęboko we mnie, cieszy się, gdy tylko coś nowego pojawi się na rynku, oznaczone jako opiekunka x samotny ojciec.

    Więc możecie wyobrazić sobie, gdy wpadły w moje ręce „Zamknięte serca” Corinne Michaels. 

Phoebe to dwudziestokilkuletnia córka policjanta, która w dość tajemniczych okolicznościach wraca w rodzinne strony, zaczynając przerwę na studiach nieco wcześniej. Nawet zatroskany ojciec nie jest w stanie wycisnąć z niej ani słowa i przyjmuje wersję, że zda egzaminy online i potrzebuje zmiany. Na całe szczęście autorka prowadzi narrację w pierwszej osobie, więc już na pierwszych stronach dowiadujemy się, jaka jest prawda: ma na imię Jonathan i jest wykładowcą Phoebe. Płomienny romans pełen nadziei na związek do ostatnich chwil, okazuje się jedynie skokiem w bok, a Jonathan tak naprawdę nadal ma żonę i właśnie został ojcem. Zostają przyłapani na czułościach, a zdjęcie zrobione z ukrycia niszczy życie młodej kobiety, która oskarżona jest o rozbicie małżeństwa i naciskanie na mężczyznę. Wraca do Sugarloaf ze złamanym sercem i postanowieniem, że nie wróci na uczelnię, ale przeniesie się na inną i zacznie od nowa. 

Asher to nieziemsko przystojny pan w mundurze, dla którego całym światem jest córka, która właśnie ma z nim zamieszkać na najbliższe pół roku, gdy jej matka wyjeżdża w sprawach służbowych. Niesłysząca dziewczynka potrzebuje odpowiedniej opieki, a niania, która miała im pomóc – rezygnuje. Na całe szczęście w miasteczku pojawia się Phoebe, która zna język migowy i ma trochę czasu. Z niechęcią przystaje na propozycję ojca, który wspomina podwładnemu, że zna kogoś odpowiedniego do roli opiekunki. A Asher mimo takiej samej niechęci do kobiety – zgadza się. Bo przecież nie ma innego wyboru. 

Lody prędko topnieją, a układ Phoebe i Ashera zmienia się w coś więcej niż opiekunka – ojciec. Uświadamiają sobie, że coś ich do siebie ciągnie i postanawiają ulec uczuciom, wiedząc, że i tak niedługo ich drogi się rozejdą. Młodsza o kilkanaście lat kobieta staje się swoistą obsesją, a pociąg fizyczny zamienia się w uczucia, które nie miały mieć miejsca. 

Pozornie błahy romans wypełniony jest bohaterami, którzy są po prostu autentyczni. Whitlock, początkowo przedstawiony jest jako gburowaty szeryf, pamiętający Phoebe jako głupiutką dziewczynę, która pozwoliła dziecku obciąć włosy, ale z każdą kolejną stroną jego nadopiekuńczość zostaje wyjaśniana. Dobro córki jest dla niego najważniejsze i, chociaż nigdy nie był związany z jej matką, wziął na barki ciężar ojcostwa i robi wszystko, by dziewczynka była szczęśliwa. Phoebe natomiast to młoda kobieta z głową pełną marzeń i planów, która okazuje się zmanipulowana przez profesora, a jej wyjazd z Iowa okazuje się nie być końcem problemów z Jonathanem. 

Książka nie jest idealna, ale jest coś, co zmiata wszelkie wady z planszy: to, jak dojrzale autorka przedstawiła relacje bohaterów. Romans z opiekunką swojego dziecka, która jednocześnie jest córką twojego szefa to nie jest najlepszy pomysł i Asher świetnie zdaje sobie sprawę. Jednocześnie pokazane jest, jak trudno jest postawić mur w sercu, w którym kiełkuje coś więcej niż tolerancja do drugiej osoby. Relacja, rozpoczęta przez łóżko, okazuje się czymś więcej, a rollercoaster emocji sprawiał, że moje serce często przyspieszało. Autorka płynnym stylem sprawiła, że książkę czyta się naprawdę szybko, a ja jestem pewna, że po kolejny tom sięgnę bez większego zastanowienia, bo chcę wrócić do świata Whitlocków i dowiedzieć się jak potoczą się losy bohaterów. 

Jeśli piszesz, powinieneś napisać książkę, której nie ma, a którą chcesz przeczytać ¬– usłyszałam kiedyś, na początku swojej „autoreczkowej” drogi i gdybym wpadła wtedy na „Zamknięte serca” to poczułabym, że nie muszę niczego pisać, bo Corinne Michaels napisała to, czego pragnęłam. Małomiasteczkowy romans ojca z opiekunką wciągnął mnie od pierwszej strony, pomagając mi wreszcie pokonać czytelniczy zastój i jestem pewna, że na długo zostanie w mojej pamięci. 








OPIS: To miał być tylko układ na lato – ona potrzebuje pieniędzy, a on wsparcia w opiece nad córką. Żadne z nich nie przypuszczało, że ich serca zaczną podpowiadać im coś zupełnie innego...

Kiedy gderliwy szeryf Asher Whitlock ostatni raz widział Phoebe Bettencourt, była lekkomyślną nastolatką, która nieopatrznie pozwoliła jego córce obciąć sobie włosy. Teraz, po ciężkim roku na studiach, Phoebe wraca do rodzinnego Sugarloaf, by odnaleźć spokój. Tymczasem niania Olivii, niesłyszącej córki Ashera, nagle odchodzi, a szeryf musi pilnie znaleźć nowe wsparcie. Choć nie jest przekonany do Phoebe jako kandydatki, decyduje się dać jej szansę ze względu na znajomość języka migowego, która szybko pozwala jej nawiązać więź z Olivią.

Ashera i Phoebe dzieli czternaście lat, a dodatkowo sytuację komplikuje fakt, że ojciec dziewczyny jest przełożonym Ashera. Gdy zaczynają czuć do siebie coś więcej, oboje zdają sobie sprawę, że to może przynieść jedynie kłopoty. Poza tym Phoebe skrywa tajemnicę, której ujawnienie jest tylko kwestią czasu. Nie chce obarczać nią Ashera, ale rodząca się bliskość sprawia, że coraz trudniej jej trzymać dystans. Czy ich miłość ma szansę przetrwać? A może zakończenie lata przyniesie rozczarowanie, pozostawiając ich z mglistym wspomnieniem wspólnie spędzonych chwil?

„Zamknięte serca” to pierwszy tom serii Whitlock Family autorstwa uwielbianej na całym świecie Corinne Michaels! Gwarantujemy, że pokochacie ten małomiasteczkowy romans i jego bohaterów. Znajdziecie tu takie motywy, jak: small town, różnica wieku oraz grumpy/sunshine.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+









Tytuł: Zamknięte serca
Autor: Corinne Michaels
Ilość stron: 432
Wydawnictwo: Papierowe Serca
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 12 marca 2025




 


Staram się czytać naprawdę dużo – nowości, często przedpremierowe, kuszą mnie dosłownie na każdym kroku, a lista książek “do przeczytania” rośnie w zastraszającym tempie. Nie pamiętam jednak, kiedy ostatnio bawiłam się tak dobrze, jak podczas lektury “Zdarzyło się nad jeziorem”.  

Josie wyjeżdza z przytłaczającego Nowego Jorku i po załamaniu nerwowym, które zakończone zostało wylądowaniem na oddziale zamkniętym, postanawia zacząć wszystko od nowa. Złamane przez dotychczasowego chłopaka serce potrzebowało zmiany, jaką miała być przeprowadzka do Lauren Lake – miasteczka, w którym dorastał jej ojciec.  

Jeżeli słownik motywów miałby obrazki, “Zdarzyło się nad jeziorem” miałby swoje miejsce jako definicja słynnego grumpy & sunshine. Fox po wydarzeniach z przeszłości całkowicie zamyka się na nowe relacje oraz potencjalnie przyciągające je kobiety, skupiając się jedynie na korzyściach cielesnych, przychodzących z jednonocnych spotkań. Josie jednak jest niepoprawną romantyczką – i chociaż jej dusza jest pełna ran, nie boi się ponownie zaufać mężczyźnie, który szybko odebrał jej dech w piersiach.  Motyw small town romance połączony jest z historią miasteczka, które w życiu głównej bohaterki odgrywało ogromną rolę jeszcze przed wieloma laty. To dawało spójność w dalszych wydarzeniach. Jednocześnie pomysł wysyłania kartek do osób z książki telefonicznej był czymś, co nadało charakteru postaci Josie. Na przestrzeni całej książki pokazywało to, że nawet pozornie głupie gesty mogą zmienić życia wielu osób, a coś, co początkowo miało zostać zapomniane, przynieść nadzieją oraz radość.   

Bohaterowie w naprawdę wielu momentach pokazywali różniące ich diametralnie charaktery. Fox nie był jednak typowym bucem z przypadku, ponieważ za jego postawą stała naprawdę przykra historia, związana z narzeczoną. To, co mu się przytrafiło miało prawo odbić na nim ogromne piętno oraz zmienić z niegdyś zaangażowanego, pełnego romantyzmu oraz pragnienia ochrony innych mężczyzny w kogoś zupełnie innego.  

W naszym Teamie to Emma zwykle jest czytelniczką historii autorstwa Vi Keeland i tak naprawdę to pierwszy raz, gdy po tę autorkę sięgnęłam ja. Myślałam, że z uroczymi romansami nie jest mi po drodze, bo przecież w książce musi się sporo dziać, aby utrzymać moje zainteresowanie. Prawda jest jednak taka, że w “Zdarzyło się nad jeziorem”… dzieje się bardzo dużo nad tytułowym jeziorem! Dużo scen, które chwytają czytelnika za serce, dużo pokazania, że jak kobieta się na coś uprze, to osiągnie zamierzony cel, poświęcając pieniądze, krew oraz łzy. Dużo marzeń, które powoli zostają spełnione. Marzeń o spokoju, marzeń o odnalezieniu swojego miejsca na świecie, które nie będzie domem jedynie z góry narzuconej definicji, a z tego, co mówi serce.  

Jedynym, do czego tak naprawdę mogę się przyczepić, jest okładka. O tyle o ile postać wybrana na głównego bohatera jest przyjemna dla oka, tak dało się tę okładkę zrobić na milion innych, bardziej kreatywnych i wizualnie przyjemnych sposobów. Można było dać podobiznę kaczuszki wokół pary głównych bohaterów, remontujących wspólnie dom Josie (tak, Daisy, o tobie piszę). Znajdował się tutaj ogromny potencjał, który nie został wykorzystany. Mam jedynie nadzieję, że na drodzę tej powieści staną czytelniczki przymykające oko na okładkę, a kierujące się w wyborze lektury głównie opisem oraz motywami. Bo w środku kryje się prawdziwa perła, czekająca cierpliwie na odkrycie zupełnie tak, jak cierpliwie i powoli powstawało uczucie między parą głównych bohaterów.   



OPIS
: 
To miał być tylko przystanek na lato. Czy stanie się dla niej czymś więcej?  Josie Preston potrzebuje oddechu od swojego zabieganego, pełnego napięć życia w Nowym Jorku. Idealnym miejscem na regenerację wydaje się Laurel Lake – miasteczko, w którym dorastał jej ojciec. Jego wspomnienia sprawiły, że Josie wyobraża sobie to miejsce jako spokojne i pełne uroku. Decyduje więc, że nadszedł czas, aby spakować walizki i wreszcie odwiedzić dom, który odziedziczyła po ojcu.  Laurel Lake słynie z ciepłej, przyjaznej atmosfery, ale pierwsze spotkanie Josie z lokalnym mieszkańcem dalekie jest od ideału. Jej nowym sąsiadem okazuje się burkliwy Fox Cassidy, były zawodnik hokeja, znany ze swojego szorstkiego usposobienia. Ich znajomość zaczyna się niefortunnie – Josie przypadkiem niszczy jego skrzynkę pocztową. Mimo to, gdy okazuje się, że dom, który odziedziczyła, wymaga sporo pracy, Fox oferuje jej pomoc.  Z każdym dniem spędzonym w Laurel Lake Josie odkrywa, że pod surową maską Foxa kryje się ktoś znacznie bardziej złożony i fascynujący, niż mogłaby przypuszczać.  „Zdarzyło się nad jeziorem” to kolejna powieść uwielbianej przez czytelniczki Vi Keeland! Spodoba się fankom romansów z takimi motywami, jak: small town, grumpy/sunshine i przeciwieństwa. Przeczytaj i przekonaj się, czy Josie i Fox odnajdą nić porozumienia. 


Tytuł: Zdarzyło się nad jeziorem
Autor: Vi Keeland
Ilość stron: ---
Wydawnictwo: Papierowe Serca
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 26 marca 2025





 



Dark romans pomiędzy bohaterami, którzy darzą się nienawiścią to coś, do czego skrycie podchodzę z dziwną dozą fascynacji. Z przejęciem obserwuję, jak autorzy próbują zbudować relację opartą na strachu, na jednostronnej łasce i czystej obsesji. Dodajmy do tego mój ulubiony motyw age gap i mamy książkę idealną. Taką, której z przejęcia nie będę chciała skończyć, aby za szybko nie uciec ze świata stworzonego przez autorkę. Taką, jaką jest „Uwięziona”, autorstwa Sylwii Kruk.  

Dziewiętnastoletnia Luiza dotychczas ma idealnie poukładane życie – studiuje w Gdańsku, ma chłopaka, marzy o malarstwie, nie jest przesadnie zainteresowana imprezami czy lejącymi się podczas nich litrami alkoholu. Jest przesadnie uczynna, nieco zbyt łatwowierna i to sprowadza na nią kłopoty. Zostaje bowiem porwana i wywieziona – gdzie, przez kogo, a przede wszystkim po co? Okazuje się być przypadkowym celem, wybranym jako zadośćuczynienie dla wielkiego szefa za zepsucie spraw przez jego podwładnych. Początkowo liczy na to, że ten faktyczny przypadek będzie jej kartą przetargową, bo niczym nie zawiniła, aby spotkał ją ten los. Nie spodziewa się jednak, że Dragon od razu sobie ją przypodobał. I nie będzie miał zamiaru pozwolić jej odejść, chociażby zapierała się rękoma i nogami.   


Zamknięta przestrzeń, byliśmy tylko my, jej zasłonięte oczy, jej ciche kroki, jej płacz. To wszystko było popieprzone i niemoralne, ale chciałem tego więcej i więcej.  

Styl autorki jest naprawdę lekki i przyjemny, dzięki czemu przez kolejne strony dosłownie się płynie. Wymiana perspektyw pomiędzy Luizą i Dragonem pozwala nam wejść w głowę obu postaci, pozwalając na powiew świeżości oraz odkrycie często wątpliwych moralnie pobudek mężczyzny. Czytelnik zostaje wrzucony w wir akcji niemal od razu, bo już dosłownie od pierwszej strony, co pozostawia pole do rozmyślań: co będzie dalej? Jak wiele złego czeka Luizę, skoro książka jest tak długa? I jak skończy się jej historia?   

Tęsknota za dawnym życiem i chłopakiem dają w kość głównej bohaterce, która ciągle szuka możliwości ucieczki. Dragon jednak niemal za każdym razem upewnia się, że jej się to nie uda. Działa pod wpływem dwóch powodów: własnego pragnienia, aby ją przy sobie zatrzymać oraz tego, że Luiza naprawdę mogła trafić gorzej.   

„Uwięziona” to oryginalna historia pełna strachu, straty oraz bólu. Przede wszystkim jednak jest to walka o przetrwanie w polskich realiach, które nas, normalnych ludzi, powinny omijać szerokim łukiem. Chociaż jest to fikcja literacka, problematyka porywania i handlu ludźmi jest jak najbardziej rzeczywista i dotyka naprawdę wiele kobiet. Historia nie kończy się dla nich happy endem, ale czy tak samo będzie w przypadku Luizy? Tego dowiemy się w drugim tomie.     



OPIS
: 
Jeśli chcesz przeżyć, masz być mi posłuszna  
Młoda kobieta zostaje porwana i trafia w ręce naprawdę niebezpiecznego człowieka. Dragon, bo tak mówią do niego podwładni, oficjalnie jest szefem firmy deweloperskiej, jednak jego przeszłość skrywa mnóstwo tajemnic. Są one tak mroczne, jak mroczne pozostaje jego niewzruszone serce. Mężczyzna początkowo chce się pozbyć problemu, jednak z czasem zmienia zdanie. Dziewczyna staje się jego małym, słodkim sekretem, który pragnie ukryć przed całym światem. Graniczące z obsesją przywiązanie, jakie zaczyna do niej czuć, popycha go do przekraczania kolejnych granic.  Luiza szybko się orientuje, z kim ma do czynienia. Dragon to potwór w ludzkiej skórze. Bezwzględny, kalkulujący na chłodno każdy gest, bogaty okrutnik, który nie cofnie się przed niczym. Także przed zabiciem chłopaka Luizy, Adama. Zrobi to, jeśli dziewczyna nie będzie mu całkowicie posłuszna… Rozpoczyna się niebezpieczna gra. Gra o życie.  
Nigdy nie pozwolę ci odejść. Zostaniesz ze mną. Na zawsze.


Tytuł: Uwięziona
Autor: Sylwia Kruk
Ilość stron: 280
Wydawnictwo: EditioRed
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 25 czerwca 2024



Za możliwość przeczytania, patronatu medialnego oraz recenzji dziękujemy autorce i wydawnictwu:





Ostatnio czytanie książek idzie mi o wiele lepiej niż pisanie swoich tekstów. Nic dziwnego, w końcu cała robota już jest wykonana, a mi pozostaje jedynie zatopić się w stworzonej przez wybranego autora fabule w każdym wolniejszym momencie – głównie podczas drogi na uczelnię albo do pracy.   

Fantastykę spod pióra Ludki Skrzydlewskiej miałam na liście jeszcze w notatkach z zeszłego roku i chociaż do wyboru miałam sporo pozycji z własnej domowej biblioteki czy niemal cały katalog Legimi, wybór padł na przyciągającą cudowną okładką fantastykę z motywem… wyczarowanego pod wpływem alkoholu idealnego faceta!  

Brzmi jak idealny przepis na kłopoty, prawda? Tak właśnie było, bo Margo McKenzie, nieuprawiająca dotychczas czarów kobieta, w przypływie pijackiej odwagi postanawia spełnić zachciankę przyjaciółki, udając, że bawi się magią. Kilka ziół i przypadkowe słowa, które przecież na bank nie zadziałają, przywołują do Iverness Theo – mężczyznę wyjętego prosto z marzeń i czaru głównej bohaterki. Jest jednak jeden problem: mężczyzna wprowadza się do domu naprzeciwko. A posesja ta słynie z przeładowania złą magią oraz wypadkami, które dość szybko pozbawiają życia każdego jego mieszkańca.  

Margo wie, że dla własnego dobra nie powinna zbliżać się nawet do domu Marshallów… ale czy dalej tak łatwo będzie jej go unikać, gdy w grę wejdzie bezpieczeństwo Theo?  

Moją największą bolączką w związku z czytaniem fantastyki jest to, że sama ją tworzę – i może właśnie przez to nie potrafiłam w ciemno kupić pewnych rozwiązań, zaserwowanych przez Ludkę. Doszukiwałam się logiki w czymś, co z góry narzuconej definicji tej logiki nie musiało posiadać, ale nie umiałam tak po prostu przyjąć postawy „to fantastyczne zasady narzucone przez autorkę, więc trzeba to kupić w ciemno”. Brak szkolenia w zakresie używania magii bez żadnych konsekwencji? Ani jednego czy dwóch wybryków z całkowicie przypadkowym rzuceniem zaklęć przez tak wiele lat? No zazgrzytałam zębami raz czy dwa, bo jeżeli to tak łatwe to czemu pozostałe czarownice z rodu McKenzie w ogóle zaprzątały sobie głowę treningiem?  

Niestety na tej kwestii moje niezadowolenie się nie kończy. Jest jeszcze jeden wątek, który został według mnie potraktowany po macoszemu i całe szczęście wyszedł on pod sam koniec książki, bo w innym wypadku „Do zakochania jeden urok” wylądowałby u mnie na stosie książek niedokończonych. Mianowicie mowa tu o matce Margo, która od wielu lat zamknięta była w szpitalu psychiatrycznym, a jej życie było zagrożone przez wylew pod wpływem pewnych wydarzeń z powieści. Liczyłam, że dość istotne będzie odniesienie się do tego, jak podjęte przez główną bohaterkę decyzje wpłyną na jej matkę… ale cóż, zawiodłam się, bo najważniejsze było wyjaśnienie, co dalej z romansem zakochanej pary.   

Do sięgnięcia po „Do zakochania jeden urok” skusił mnie też motyw trójkąta miłosnego, który w rzeczywistości opierał się na tym, że główna bohaterka miała dwóch adoratorów i nie do końca wiedziała, którego wybrać. Miałam wrażenie, jakby sama nic do nich nie czuła, a opierała swoje przywiązanie jedynie na podstawie poczucia samotności, które wielokrotnie panowie pomagali jej zwalczyć.   

Nie wiem czemu nastawiałam się na coś więcej niż prostolinijny romans z drobną komplikacją pod postacią dwóch mężczyzn, pomiędzy którymi musiała wybrać Margo. Gdybym właśnie na podstawie tego oceniała książkę Ludki, pewnie dodałabym do plusów otoczkę magii, podkreślaną siłę rodziny oraz otwartość w mówieniu o magii w tak małym miasteczku – to naprawdę mnie kupiło i może właśnie za bardzo nastawiłam się na to, że właśnie te wątki przejmą władzę nad linią fabularną.   

Początek był naprawdę niezły, środek również, serwując wiele zwrotów akcji, otoczkę niebezpieczeństwa oraz niepewność co do przyszłości głównej bohaterki. Koniec jednak okropnie wszystko zepsuł.  

Kontynuacja „Do zakochania jeden urok” opowiada o losach kuzynki Margo, która w pierwszym tomie odgrywała naprawdę istotną rolę i szczerze nie jestem pewna, czy po nią sięgną. Pewnie dodam ją do biblioteki „na kiedyś”. Na moment, gdy odpocznę od niespełnionych oczekiwań czy pogodzę się z zawodem. Na moment, gdy odzyskam siłę, aby kolejny raz wejść do świata czarownic z Iverness…      


         






OPIS: 
Jedno niewinne zaklęcie może całkowicie odmienić życie.  Margo McKenzie doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego stara się zupełnie nie używać magii. Wprawia tym w rozpacz swoje krewne, należące do jednego z najpotężniejszych klanów czarownic w Szkocji. Dziewczyna pracuje w bibliotece, spędza czas z niemagicznymi znajomymi, namiętnie czyta książki i od czasu do czasu chodzi na randki, które niezmiennie kończą się rozczarowaniami.  Pozornie zwyczajne życie Margo odmienia jeden niewinny żart. Podczas zakrapianego winem wieczoru na prośbę przyjaciółki dziewczyna udaje, że rzuca zaklęcie mające postawić na jej drodze idealnego mężczyznę. Ku zdumieniu Margo niedługo potem ideał faktycznie puka do jej drzwi. Inteligentny, oczytany i pociągający Theo Thorne jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego szukała w mężczyznach. Niespodziewanie kupuje on stojącą od wielu lat w sąsiedztwie ruderę, na której… ciąży potężna klątwa. Próbując uchronić Theo od podzielenia tragicznego losu wszystkich poprzednich właścicieli, Margo coraz bardziej traci dla niego głowę. Ale czy jej ideał mężczyzny jest w ogóle prawdziwy?  Przenieś się do magicznej Szkocji, zamieszkanej przez kobiety skrywające potężne moce. „Do zakochania jeden urok” Ludki Skrzydlewskiej to czarująca uczta, w której miłość i rodzinne więzy są silniejsze niż niejedna klątwa.



Tytuł: Do zakochania jeden urok
Autor: Ludka Skrzydlewska
Ilość stron: 480
Wydawnictwo: Kobiece
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 22 marca 2023




 

Wracając od pisania recenzji po tak długim czasie, mam poczucie odkurzania jednej z ulubionych półek w życiu. Wypełnia ją zapach książek, może drobne plamy czy zobowiązania, od dosyć dawna opadające cieniem. Prawdą jest, że to nie pierwszy raz, gdy stworzyłam na laptopie nowy dokument, z celem wypełnienia go opinią na temat przedpremierowej powieści – szczerze mówiąc, stosik hańby do tego momentu rósł w zatrważającym tempie.   

„The Proposal” wydaje się jednak idealną pozycją, aby przełamać wewnętrzny strach, niepewność czy nawet tę głupią niemoc, która zbyt wiele razy powstrzymywała mnie przed dokończeniem wybranych książek. I chociaż wcale nie podejrzewałam, że w jakiś sposób wpłynie ona na moje życie, bo zupełnie nic na to nie wskazywało, wyszło zgoła inaczej.   

Renn Brewer jest obiektem westchnień każdej kobiety – jego aura złego chłopca i fakt idealnie rozwiniętej kariery sportowej sprawiają, że nagłówki gazet pękają w szwach na temat młodego rugbisty. W teorii ma na sobie z góry narzucony przymus trzymania się z daleka od kłopotów… Tak samo jak Blakely Evans, która zbliża się do trzydziestych urodzin i desperacko pragnie się ustatkować oraz założyć rodzinę.   Urodzinowy wyjazd do Vegas ma być dla niej możliwością opłakania tego, czego jeszcze nie zdobyła, bo doskonale wie, że jako singielka o kochającym mężu oraz dzieciach może jedynie pomarzyć. Towarzystwo brata, który jest jej jedyną rodziną, najlepszej, nieco szalonej przyjaciółki oraz kumpla z drużyny Brocka to najlepsze, co ją spotyka… ale czy na pewno?  

Ożeniłem się z Blakely Evans. Choć raz dokonałem doskonałego wyboru. I jestem jedyną osobą na świecie, która tak uważa.  

Urocza okładka książki od razu sprzedała treść, łechcząc moje zamiłowanie do estetyki, a opis zasugerował przyjemną historię na jeden wieczór. Czy tak było? Totalnie. Zwłaszcza przez fakt tego, że przez „The Proposal” dosłownie się płynęło, co było zasługą akcji, która gnała do przodu dzięki licznym wątkom i krótkim rozdziałom. Styl autorki również odgrywał w odbiorze ogromną rolę – muszę przyznać, że jedyne, czego momentami mi brakowało to nieco bardziej rozbudowane opisy, dzięki którym czytelnikowi łatwiej przyszłoby wyobrażenie sobie miejsca akcji.   

Adriana Locke nie jest jedynie autorką z przepiękną stroną internetową (tak, musiałam to sprawdzić!) czy zamiłowaniem do pisania serii książek o losach całych klanów. To osoba, która na każdej stronie przemyci coś, co trafi prosto w serce czytelnika… a w każdym razie było tak w przypadku „The Proposal”. Subtelnie wplątane przekazy były przeze mnie bezbłędnie wyłapywane i to pokazywało, że w wypadku tej książki, zachowano idealny balans, dając jednocześnie czytelnikowi ogromne pole do tego, aby dobrze się bawić.   

Ta książka jest swoistym listem, skierowanym do wszystkich, którzy w życiu biorą wszystko zbyt poważnie. Jest zapewnieniem, że warto czasami podejmować spontaniczne decyzje, że warto próbować nowych rzeczy, bo może na początku coś tak po prostu nam nie wyjdzie, ale najważniejsze jest, aby dalej robić to, co sprawia chociaż małą przyjemność.   

Życie nie jest jedynie pasmem zobowiązań czy listą rzeczy, które trzeba zrobić. Jest możliwością przygody, a przede wszystkim szansą, aby samemu napisać swoją własną historię.  

         






OPIS: 
Z ostatniej chwili: sławny rugbysta i bad boy żeni się z młodszą siostrą najlepszego przyjaciela.  
Gdyby Renn Brewer zapytał mnie, czy wyjdę za niego za mąż – odmówiłabym.  Dlaczego?  Po pierwsze, przez reputację, jaką się cieszy. Jego nazwisko pojawia się w nagłówkach gazet przynajmniej raz w miesiącu. Po drugie, jest nie tylko najlepszym przyjacielem mojego brata, ale też grają w jednej drużynie. I po trzecie, wchodzę w etap dbania o siebie.  Niestety, w moim przypadku często dbanie o siebie łączy się ze złymi wyborami.  W dłoni trzymam drinka, tak podobnego do trunku, który wypiłam i przez to znalazłam się w tej sytuacji. Alkohol ma przepiękny odcień różu, niemal taki sam, jak wielki kamień na moim palcu mojej lewej dłoni. I zamiast omawiać anulowanie małżeństwa z Rennem Brewerem, przypadkowo zawartego w Vegas, właśnie rozważam, czy nie przedłużyć go na kolejne dziewięćdziesiąt dni.  Renn nie zaoferował mi prawdziwego związku, ale złożył propozycję, której być może nie zdołam odrzucić.


Tytuł: The Proposal
Autor: Adriana Locke
Ilość stron: 319
Wydawnictwo: NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 6 marca 2025





Naprawdę dawno nie pisałam przedpremierowych recenzji, o totalnym wciągnięciu się w książkę nie wspominając. Dwutygodniowe wakacje stały u mnie pod znakiem niemal ciągłego stresu, a głosik gdzieś na końcu głowy sprawnie dokładał wyrzuty sumienia, bo blogowe życie i recenzenckie zobowiązania zamiast priorytetem i przyjemnością, stały się ciężarem. Znalazłam jednak ostatnio chwilę, żeby poczytać: dość szybko wciągnęłam wspominanego na Instastories „Personal Bodyguarda”, ale – jak doskonale wiadomo – to jednak przedpremierowe recenzje całkowicie pochłaniają moje zainteresowanie.  Dzisiaj, dokładnie dzień po tym, gdy „Shallow River” wpadło na Legimi, zapraszam Was więc na moją opinię, świeżutko po lekturze.   

Ta książka początkowo wydawała się nie do przebrnięcia: była brudna, bolesna i momentami obrzydliwa. Brutalne opisy gwałtów, manipulacji i krzywdy na dziewczynie, która od małego głęboko tkwiła w najgorszym piekle, dało mi okropny niepokój. Jedyny powód, dla którego faktycznie czytałam dalej stanowiła nadzieja, bo głęboko liczyłam na to, że River wreszcie znajdzie się w miejscu, na które naprawdę zasłużyła. Że trafi na kogoś, kto naprawdę i szczerze ją pokocha.    

Dbał o mnie, wyznawał mi miłość na najsłodsze możliwe sposoby i ciągle zaskakiwał sentymentalnymi prezentami. Nie miałam pojęcia, kiedy konkretnie te wszystkie cudowne momenty zaczęły się mieszać z o wiele mroczniejszymi. Teraz po staraniu się nie było śladu.     

Ta książka przeciągnęła mnie po asfalcie tak mocno, jak porządny trening lub spacer podczas wakacji, gdy na zobaczenie wielu pięknych miejsc jest naprawdę ograniczony czas. Fizycznie bolało mnie ciało, bo mięśnie spinały się podczas lektury brutalnych scen, których było naprawdę wiele. W jakiś sposób byłam przygotowana na dark, jednak cały koszmar opisywany z perspektywy głównej bohaterki był momentami ponad moje siły. Czułam się trochę jak podczas oglądania serialu, gdzie kolejny odcinek kończony był źle podjętą decyzją – wszystko we mnie krzyczało, chcąc ostrzec naiwną bohaterkę, ale w rzeczywistości i tak mogłam się tylko powkurzać, a potem czytać dalej, licząc na przełom w dalszych rozdziałach.     

Opowieść o ofierze w przemocowym związku nie została napisana ot tak, byleby była podkładka pod romans z „tym dobrym” mężczyzną. Jest to swoiste ostrzeżenie, może nawet list, w którym autorka pokazuje zrozumienie dla kobiet znajdujących się w tak okropnej sytuacji. River naprawdę ciężko było dojrzeć światło zza chmur, które od maleńkości przysłaniały niebo jej życia. Równie wielką trudność sprawiało jej zrozumienie, że nie zawiniła niczym, mając tak złe życie. Obrywało jej się za innych – najpierw matkę, która sprzedawała ją za pieniądze. Później, za ukochanego, który zamknął ją w więzieniu, imitującym największy luksus. Bo przecież trafiła w lepsze miejsce, niż to, w którym się wychowywała. Bo przecież Ryan robił to wszystko z miłości…    

Ona z miłości do samej siebie wreszcie zawalczyła o wolność. Dylematem moralnym dla czytelnika były jej wybory oraz zachowania, które bywały naprawdę niepoprawne, a jednak z jej perspektywy wydawały się całkowicie usprawiedliwione.     

Bohaterowie, oprócz przemocowego partnera River oraz osób z jej przeszłości, w jakiś sposób całkowicie skradli moje serce. Pełne było ono współczucia dla wciąż młodej studentki, która walczyła o przetrwanie. Dla byłej dziewczyny Ryana, której całe szczęście udało się ujść z życiem ze związku z nim. Dla jego brata, który dźwigał ciężar odpowiedzialności za każdą jego partnerkę. Dla matki mężczyzny, bo po latach iluzji kurtyna opadła, ukazując bolesną, naprawdę trudną prawdę.     

Po tym wszystkim, każdy z bohaterów potrzebuje porządnych sesji z terapeutą. A Wy, kochani czytelnicy, potrzebujecie ostrzeżenia. Nie, nie czytałam „Haunting Adeline” ani „Hunting Adeline”, które podobno są naprawdę mocne (przez niektórych uważane za mocniejsze niż „Shallow River”). Wiem jednak, co czeka na kartach najnowszej powieści H. D. Carlton. I mam szczerą nadzieję, że jeżeli spróbujecie to odkryć, będziecie na to naprawdę dobrze przygotowani psychicznie.          



OPIS
: 
Autorka światowego bestsellera Haunting Adeline!  Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny.  Shallow Hill to prawdziwe piekło na ziemi i miejsce, z którego River McAllister udało się uciec. Zostawiła tam swoją niewinność, ale też dużą dozę zdrowego rozsądku.  Dziewczyna włożyła sporo pracy, aby odbudować swoje życie, mając u boku cudownego mężczyznę. Nie mogło być lepiej.  Ryan Fitzgerald był przystojnym, bogatym prawnikiem, który zrobiłby wszystko, żeby zatrzymać przy sobie ukochaną. River uwielbiała zarówno jego czułość, jak i zaborczość.  Jednak kiedy ich związek zaczyna się zmieniać w coś niebezpiecznego i zdecydowanie nie tak pociągającego jak wcześniej, dostrzega to jedynie Mako, brat Ryana. Doskonale wie, do czego zdolny jest ten mężczyzna.  
Jednak River przeszła już przez piekło. Mako nie ma pojęcia, że ta dziewczyna potrafi o siebie zadbać i to Ryan powinien się jej bać. 


Tytuł: Shallow River
Autor: H.D. Carlton
Ilość stron: 481
Wydawnictwo: NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 18 lipca 2024




Starsze posty Strona główna

 

Na skróty

     
     
     
     
 

Kreatywne oceny

01/10 02/10 03/10 04/10 05/10 06/10 07/10 08/10 09/10 10/10 Patronat Medialny

POPULAR POSTS

  • Kolejne 365 dni – Blanka Lipińska
  • Depresja, czyli gdy każdy oddech boli – Monika Kotlarek
  • Narzeczona na chwilę – Monika Serafin
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Zaobserwuj nas na Facebooku!

Czarno na kreatywnym

Zostań z nami

Odwiedziny

Archiwum bloga

W skrócie

Jesteśmy czarno na kreatywnym — pikselowym atramentem niekonwencjonalnie wypowiadamy się na interesujące nas tematy, wykorzystując w ten sposób chwilę wolnego czasu w szalonym zagranicznym życiu.

Popularne posty

  • [PRZEDPREMIEROWO] Cheat Destiny – Daria Wieczorek
  • Broken Liars – Julia Zachmost
  • NIEBEZPIECZNA GRA – Emilia Wituszyńska

Nasze najnowsze patronaty

Nasze najnowsze patronaty

Copyright © Czarno na Kreatywnym. Designed & Developed by OddThemes