Czarno na Kreatywnym
  • Strona główna
  • O nas
  • Współprace
  • Patronaty
  • Gatunki
    • Romans
    • Literatura obyczajowa
    • Thriller
    • Kryminał
    • Sensacja
  • Kreatywne grafiki
  • Napisz do nas

Dzisiaj zrecenzuję film z gatunku horror, który strasznie mnie zaskoczył. Wszyscy znajomi mi go polecali i mówili, że jest super, ale ja mam niestety inne zdanie na jego temat. Prawdopodobnie niektórzy ludzie go nie poprą, wychwalając produkcję za wykonanie, ale ja do nich nie należę. Dlatego pamiętajcie o różnorodności zdania, bo w końcu każdy ma inny gust.

Oczekiwałam wiele po A Quiet Place: w szczególności tego, że mnie przerazi. Niestety tak nie było, bo jasne, pozaplanetarne istoty były ukazane jako odrażające oraz straszne, ale jednak na mnie nie działały. Oczywistością jest również to, że tak jak w większości horrorów do połowy filmu nie ma praktycznie czego się bać, ale w tej produkcji nie było ani jednego dreszczyka towarzyszącego gatunkowi. Oglądając ten film wcale się nie bałam i tylko czekałam aż dobiegnie końca: dlatego właśnie oglądałam go z podziałem na dwa dni. Jednego obejrzałam połowę, bo dalej nie mogłam wytrzymać, ale drugiego pomyślałam, że zrobię recenzje tej oto produkcji na blogu, więc wypadałoby ją dokończyć. Kierowałam się również możliwością zmiany zdania, ale tak się nie stało. Okej: nie był straszny i to już wiecie, sama dałabym radę to przeżyć, jednak według mnie był on również kompletnie nieprzemyślany. Jeśli te potwory zabijają jak usłyszą jakikolwiek dźwięk to jakim cudem bohaterowie dożyli do końca produkcji? Przecież za każdym razem jak coś robimy to towarzyszą temu dźwięki. Może myślę tak, ponieważ nie zrozumiałam filmu w całości, ale moim zdaniem naprawdę palnęli gafę. Niektóre sceny podtrzymywały napięcie, ale nie ze strachu tylko z takiej mojej ekscytacji co się stanie dalej. Był to jednak tylko efekt jednorazowy. Żeby nie było, że ja tylko narzekam na film to powiem, że podobało mi się zakończenie. Mam nadzieję, że fani tego horroru mnie nie zjedzą, ale pamiętajcie: każdy ma prawo wyrazić własną opinię. Dlatego też proszę: napiszcie w komentarzu swoje wrażenia z seansu.



OPIS: Akcja filmu rozgrywa się w roku 2020. Na Ziemi pojawiły się potwory, które polują na istoty wydające dźwięki. Ludzie, którzy przetrwali, nauczyli się egzystować w całkowitej ciszy. Tak też żyje rodzina Abbotów. Evelyn (Emily Blunt) i Lee (John Krasinski) z dwojgiem dzieci mieszkają na odciętej od świata farmie, gdzie do tej pory udawało im się uniknąć krwiożerczych stworów. Kiedy jednak na świat przychodzi trzeci potomek Abbotów, ich kruche bezpieczeństwo wali się w gruzy.


Gatunek: horror, Sci-Fi
Produkcja: USA
Reżyseria: John Krasinski
Scenariusz: Lee Hall
Ocena:



Żeby życie miało smaczek, raz dobra książka, a raz raczek. Tym dosyć humorystycznym akcentem zapraszam Was na recenzję kolejnej książki K.N Haner, bo zła powieść i wino to naprawdę wszystko, czego potrzebowałam, aby ukoić ból złamanego przez wyjazd dziewczyny serca. Zaopatrzcie swoje ściany w poduszki, ponieważ obiecuję, że dzisiaj ucierpią niemal wszystkie komórki w waszych cudownych mózgach. I nie mówcie tylko, iż nie ostrzegałam, bo mam to czarno na białym!

K. N Haner znana jest z dram oraz kontrowersji. Zwykle jednak utrzymywała się w ryzach smaku, podkreślając romanse sporą dozą w miarę dobranych scen erotycznych. W drugiej części Zakazanego Układuprzekracza jednak wszelkie granice i, szczerze mówiąc, nie wiem, co dziwi mnie bardziej: fakt, że miała wystarczająco dużo odwagi aby opisać gwałt na niemal nieprzytomnej kobiecie, to, że jej gwałcicielowi mimo wszystko niesamowicie się to spodobało, czy może obrócenie bestialskiego czynu w zwyczajną scenę, bo przecież mafia i tak robi to codziennie. 

Nie wiem, nie znam się na tym temacie i wolę się nie wypowiadać. Wiem natomiast tyle, iż to było zwyczajnie totalnie niesmaczne. Na tym jednak wady powieści się nie kończą, bo niesamowicie nierealistyczne było zachowanie głównej bohaterki, co było również widać w pierwszej części. I na tyle, co rozumiałam scenę z gwałtem oraz brak jej świadomości, wpadanie w ramiona osoby odpowiedzialnej za ten bestialski akt było po prostu głupie. Jednym jest postać, ale nie możemy zapomnieć, że to właśnie autorka za tym wszystkim stoi i zwyczajnie logicznym rozwiązaniem byłoby ukazanie niepewności Nicole, skoro sama zauważyła krew na prześcieradle, którym była owinięta. Skrzywdziła mnie reakcja tej postaci, jaką było wpadnięcie w ramiona swojego gwałciciela i zachowywanie się tak, jakby nagle uratował jej życie. Naprawdę mnie to zraniło oraz wręcz obraziło, chociaż Dzięki Bogu nigdy nie miałam za sobą tego typu doświadczeń.


Przerywając tę fasadę nieśmiesznych żartów jakimi jest fabuła, napomknę o plusiku, którym są sceny Aleksandra z małym synkiem Nicole. Rozczuliło mnie zachowanie małego i jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, iż ten kilkumiesięczny chłopczyk był najbardziej wiarygodną postacią ze wszystkich. Na tym jednak pozytywy się kończą.
Z dalszych nieprzyjemności warto też wspomnieć, że denerwowało mnie powtarzanie scen w dwóch, trzech lub czterech perspektywach. To trick, który autorka nałogowo stosuje w swoich książkach i nawet nie wyobrażacie sobie jak cholernie denerwujący jest to zabieg. Jako autorka amatorka specjalizująca się w laniu wody wiem, że to po prostu okazja do wydłużenia ilości tekstu. Nie mam nic przeciwko temu, jeśli robi się to umiejętnie, ale, cholera, nie potrzebowałam czytać tej samej sceny dwa razy, skoro nie zmieniło się w niej kompletnie nic! W każdym takim fragmencie śledziło mnie wrażenie, że Kasia Nowakowska robiła zwyczajnie szybkie kopiuj-wklej i jest to kpienie z czytelnika oraz odwalanie roboty, bo książka must go on.Nie będę więc kłamać: widząc tego typu sceny, które dopiero co czytałam z innej perspektywy, zwyczajnie przekartkowywałam strony dalej. Źle to mówi o mnie, a o powieści tym bardziej. 
Wątek rusycystyki pojawił się już w Zakazanym Układzie, ale dopiero w drugiej części dodane zostały smaczki w postaci tekstu zapisanego oryginalnym językiem rosyjskim. Strzał w kolano i kolejna dziura w serze nieprzyjemności oraz wtop powieści zaliczona. Magiczny dzwoneczek uświadamia nam, że coś serio jest tu nie tak, a ja naprawdę nie chcę pisać już więcej o tak złej pracy. Kupiłam dla cudownej okładki, przeczytałam szybko i miejmy nadzieję, że równie szybko ją zapomnę.


OPIS: Zakończenie bestsellerowej serii Królowej dramatów! Nicole: Czasami jedna chwila już na zawsze odmienia nasze życie.Kto powiedział jednak, że powinniśmy poddawać się temu, co przyniósł nam los? Dlaczego nie możemy się zbuntować, powiedzieć dość i zrobić wszystko po swojemu? Może dlatego, że nie mamy na to sił?Wydarzenia ostatnich tygodni sprawiły, że nie poznaję samej siebie. W lustrze widzę zupełnie obcą kobietę. Jedynie czego pragnę, to zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Niestety każdy dzień przypomina mi, że tak naprawdę nic nie znaczę. Nie mam nic. Nie mam serca. Duszy. Przyszłości. Teraz jestem przecież po prostu zwykłą dziwką. Marcus: Dojdę do samych bram piekieł, by ją odnaleźć, i wyrwę ją ze szponów tego, który chce nas zniszczyć. Poświęcę wszystko, co mam. Oddam duszę, która znowu żyje właśnie dzięki niej. Zmieniłem się. Kiedyś wszystko, co robiłem, robiłem ze złości i poczucia niesprawiedliwości. Żyłem nienawiścią, pragnąłem zemsty na tych, którzy tak naprawdę nie powinni mnie obchodzić. Dobiłem do dna, a wtedy poznałem Nicole i to ona sprawiła, że zacząłem piąć się w kierunku światła. Teraz robię wszystko z miłości do tej jedynej. Nicole to moja miłość. Piekielna miłość.


Tytuł: Piekielna Miłość 
Autor: K. N. Haner 
Ilość stron: 381 
Wydawnictwo: Editio Red 
Kategoria: Literatura obyczajowa 
Wydanie: 23 maja 2018 





Są chwile, gdy mamy coś na wyciągnięcie ręki i tak bardzo, jak wierzę w robienie wszystkiego, aby spełnić marzenia, pewnych rzeczy zwyczajnie nie umiem zaakceptować. Jedną z nich jest nieumiejętny selfpublishing. Bo chociaż autor daje z siebie sto procent, wylewając siódme poty na dopieszczeniu swojego dzieła, nigdy nie zauważy wad, które wyłapałby profesjonalista. Dlatego uważam, że przed zabraniem się za wydanie, powinno się przynajmniej znaleźć odpowiednich i naprawdę zdolnych ludzi do poprawiania błędów, ogarnięcia logiki powieści oraz realizmu bohaterów. Starszy Brat Mojej Przyjaciółki niestety tego nie otrzymał.

Kolejna perełka wyciągnięta z Wattpada i kolejny pisarski debiut, który na portalu ma ponad 6.6 milionów odsłon. Mówiłam to już wielokrotnie, powtórzę jednak znowu: niektóre prace nigdy nie powinny opuszczać pomarańczowo-białego portalu dla młodych pisarzy. Starszy Brat Mojej Przyjaciółki nie jest wyjątkiem, bo praca ta pełna jest błędów, których nie dałam rady wyeliminować nawet ja. Bohaterowie zachowywali się boleśnie stereotypowo, sceny urywane były w totalnie bezsensownych miejscach. Jedynym plusem było jako takie zachowanie połączenia przyczynowo-skutkowego, chociaż tutaj również nie mogłam oczekiwać niczego wysokich lotów. Poświęciłam wiele czasu na sugestie zmian dla autorki, przymykając oko na jakość całości nawet po moich zmianach. Niestety były one odrzucane, a moje nazwisko wstydliwie wisi na pierwszej stronie, sugerując, że z własnej woli przepuściłam tak słabą jakościowo pracę dalej. Niestety to było wiele miesięcy temu i na obecną chwilę nie można zrobić z tym zupełnie nic. Autorka jednak jest w trakcie tworzenia kolejnej „książki”, której wydanie również przewiduje i to za sprawą tego samego anglojęzycznego „wydawnictwa”, jakim jest właśnie Lulu.com. Czy to się uda? Pomówmy o tym.
Sandra Ozolin ma taki dość typowy styl. Podczas pisania obraca się wokół utartych ścieżek: trauma, samotność bohaterów, źli chłopcy, puste blondynki i typowe szkolne życie rodem z seriali dla nastolatków. O ile mija się to z prawdziwymi wydarzeniami, nie jest powiedziane, że nie można powielać tematów, które fajnie się czyta. Mi jednak niesamowicie nie podeszło to rzucanie stereotypami, robienie z głównej bohaterki niby odważnej, a jednak zbyt potulnej, tak samo jak z Collinem, czyli właśnie tytułowym bratem jej przyjaciółki. Godne podziwu było jednak pokazanie ich wspólnej przeszłości: kiedyś mieli pewien rodzaj więzi, ale po pewnych wydarzeniach Collin stał się opryskliwy i zamknął w sobie, dusząc wciąż siedzący w nim ból. On jest postacią o której tak naprawdę wolałabym czytać, bo mam wrażenie, że jest w tym wiele potencjału, który ostatecznie nie został wykorzystany przez płytkie myślenie, bo romans i skoro są razem to jest okej i po co to dalej rozwijać. 

Ta książka jest zwyczajnie zła, a ja nie wstydzę się o tym pisać. Niemniej jednak sama Sandra ma wiele możliwości i jeśli przyłoży się do sposobu, w jaki działają jej bohaterowie, jeśli pomyśli o szerszej perspektywie oraz drugim dnie, to jej nowa książka ma prawo wyjść o wiele lepiej, niż debiut. Już teraz widać zmianę w jej stylu pisania, co dowodzi, że do niektórych rzeczy zwyczajnie potrzebuję czasu, jak i odpowiednich umiejętności. Starszy Brat Mojej Przyjaciółkito zwyczajnie nie było jeszcze to.


OPIS: Cassandra Murei jest przeciętną, zabawną dziewczyną o wielkim sercu. Jej ojciec który wyjeżdża w delegację na dwa tygodnie, pozwala jej zostać u swojej przyjaciółki Rosie. To miały być dwa spokojne tygodnie, mile spędzone. To wszystko się zmienia gdy dochodzi do konfrontacji Collina, starszego brata Rosie, i Cassandry. Jego niezależny sposób bycia, niewyparzona gęba i zbędne komentarze działają jej na nerwy, ale Cassandra nie może nic poradzić na więź, która się pojawia pomiędzy nimi z czasem. Są kompletnymi przeciwieństwami; ona ma wielką empatię do ludzi, a on bawi się uczuciami nie zważając na to, czy kogoś rani czy nie. Ich kłótnie, docinki, i nocne rozmowy przeradzają się w coś, przed czym oboje się bronią. Ale to nie będzie ich największym wyzwaniem. Czy Collin, niezależny łamacz serc będzie potrafił się zmienić? Czy w ogóle potrafi? Dadzą radę stawić czoła wszystkim problemom? Czy poddadzą się? Dowiesz się czytając ‘Starszy Brat Mojej Przyjaciółki’





Tytuł: Starszy Brat Mojej Przyjaciółki 
Autor: Sandra Ozolin 
Ilość stron: 400 
Wydawnictwo: Lulu 
Kategoria: Romans 
Wydanie: brak dokładnej daty 


Billedresultat for dom na wzgórzu książka peter james

Praca ta była bardzo ciekawie opisana. Uważam też, że nie miała takiego efektu bezsensownego ciągnięcia się, bo nie było w niej za dużo wątków. Szybko się ją czytało, ponieważ miała krótkie rozdziały i nie były one nudne. Niektóre zdarzały się natomiast nużące, bo autor opisywał wszystko zbyt szczegółowo. Powieść ta znajduje się w kategorii horror, ale jeśli miałabym ją ocenić jako właśnie pracę z gatunku grozy, to nie nazwałabym tego dreszczowcem, ponieważ nie przerażała mnie ani przez chwilę. Oczywiście sama treść oddziaływała na czytelnika w godzinach nocnych, bo wtedy miałam wręcz ciarki, chociaż może po prostu spowodowały to myśli o tym, jakby to było mieć nawiedzony dom i też wczułam się w bohaterów. Negatywną rzeczą był wątek remontu opisany przez autora, ale po przymrużeniu oka nawet ciekawie się go czytało. Pierwsza część, aż do połowy była interesująca, ale pod koniec zaczęła mnie odrobinę nudzić. Bardzo mi się podobały sceny, w których coś się działo, gdy na przykład widzieli duchy. Dom na wzgórzu urzeka też bardzo fajną historią, jeśli chodzi o paranormalne wątki, ponieważ jest opisana jakby się naprawdę wydarzyły. Tak jak pisałam już wcześniej, książka została opisana bardzo szczegółowo i mogłabym powiedzieć, że jest oparta na faktach.

Końcówka nie była aż tak nudna, jak się spodziewałam, by się nią znudzić. Bardziej nie podobały mi się niektóre opisy, ponieważ były niepotrzebne i wtedy książka zaczynała nudzić, ale po paru tych nudnych kartkach była dalej ciekawa. Końcówka znów stała się interesująca, ale zarazem przewidywalna, ponieważ spodziewałam się, że tak się skończy. Na końcu mnie bardzo zadziwiła, bo było to chyba najlepsza końcówka horroru, który czytałam, a mało ich czytam. Powieść zakończyła się w niesamowicie nieprzewidywalny sposób.

A pytanie do Was jest takie: Czytaliście może jakąś książkę Petera Jamesa? Może jakąś polecicie, bo myślę, że będzie on moim ulubionym autorem horrorów. I oczywiście jak czytaliście tę książkę to podzielcie się swoimi opiniami w komentarzu.




OPIS: „Mówili, że martwi nie mogą cie skrzywdzić... Mylili się...”
Przeprowadzka z centrum Brighton na prowincję, to poważne przedsięwzięcie i wyzwanie dla trzyosobowej rodziny. Jednak Cold Hill House – ogromna, zrujnowana georgiańska posiadłość, budzi w Olliem niesamowitą ekscytację. Jeszcze nie wie, czy podoła finansowo temu wyzwaniu, ale od dziecka marzył o tym, by zamieszkać na wsi, a rezydencja wydaje mu się idealnym miejscem dla kochającej kontakt z naturą córki. Posiadłość jest inwestycją, która ma generować zyski i być bazą dla jego nowej firmy projektującej strony internetowe. Jego żona, Caro, podchodzi do tego mniej optymistycznie, a dwunastoletnia Jade nie jest zadowolona z rozstania z przyjaciółmi.

Już po kilku dniach od przeprowadzki, staje się jasne, że Harcourtowie nie są jedynymi mieszkańcami Cold Hill House. Gdy dom zwraca się przeciwko nim, nie pozostaje im nic innego, jak pogrążyć się w jego mrocznej historii...




Tytuł: Dom na wzgórzu
Autor: Peter James
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Albatros  
Kategoria: Horror, literatura angielska
Wydanie: 13 kwietnia 2016 





Przyznaję, że moje wypowiedzi dotyczące książek Anny Bellon nie pojawiły się w odpowiedniej kolejności. Z jednej strony nieco tego żałuję, bo próbuję uchodzić za osobę jako tako zorganizowaną, jeśli chodzi o wpisy oraz swoje oceny dotyczące książek, jednak nie można mieć przecież wszystkiego, prawda? Zakładam, że odpowiedzieliście twierdząco, dlatego odpuszczę sobie dalsze lanie wody. Dzisiaj opowiem Wam nieco o literackim debiucie wyżej wspomnianej autorki, czyli Uratuj Mnie, w rzeczy samej uratowanym przez wydawnictwo z odmętów Wattpada.

Jestem dosyć sceptycznie nastawiona do książek, które swoje korzenie mają na Wattpadzie. Znam ten portal bardzo dobrze, sama czytam, tworzę oraz pracuję na nim od ładnych lat i po prostu wiem, czego można się po nim spodziewać. I, kurczę, mam podstawy twierdzić, iż niektóre twory nie powinny opuszczać jego murów. Najgorsze jest to, że wyraźnie widać je w Uratuj Mnieniemal od pierwszej strony. W każdej recenzji chcę pokazać zarówno pozytywne oraz negatywne strony omawianych prac, ale tutaj niestety więcej jest tych gorszych. Bohaterowie są przerysowani, główna postać kobieca denerwowała mnie najbardziej ze wszystkich, a co więcej podejrzewam, że gdyby Maia grała pierwsze skrzypce w kolejnych częściach, na pewno bym po nie nie sięgnęła. Całe szczęście jednak autorka zmienia perspektywy, poświęcając uwagę każdemu z bohaterów drugoplanowych, przedstawiając ich historię, dzięki czemu w spokoju mogłam sięgnąć po następne odmóżdżacze. 

Jej styl jest na pewno tym, co pozwala podejść do lektury na luzie. Gdyby OMGBooks było wydawnictwem pobierającym od autora opłaty za publikację, Anna Bellon idealnie by tam pasowała. Tak samo jak Editio ma swoją Kasię Haner, Edipresse Biankę Lipińską, OMG musi zadowolić się Anią, która nie świeci wyjątkowym stylem, a jedynie nietuzinkowymi pomysłami na niewymagające romanse dla nastolatków.



OPIS: Normalne życie Mai skończyło się, gdy zginął jej ukochany brat. Pogrążyła się w żałobie, zerwała kontakty z wszystkimi przyjaciółmi. Liczyły się tylko książki i muzyka. Prawdziwe życie Kylera może się dopiero zacząć. Gdy skończy liceum, przestanie się przeprowadzać, zmieniać szkoły, gdy uwolni się od toksycznego ojca. Na razie jedyną ucieczką pozostaje muzyka. I prowokowanie otoczenia napisami na koszulkach. „A później nauczyłam się wszystkiego od nowa. Pojawił się ktoś, kto przebił się przez wzniesiony przeze mnie mur. Wziął go szturmem i nie pozwolił mi się z powrotem za nim schować. Wszedł w moje życie, śpiewając lekko zachrypniętym głosem o dziewczynie ulotnej jak papierosowy dym”. W nowej szkole Kyler poznaje Maię. I postanawia się z nią zaprzyjaźnić. Ale czy dziewczyna, która odtrąca od siebie wszystkich, jest na to gotowa? Czy Kyler ma w sobie tyle siły, by nie odpuścić? I czy to na pewno przyjaźń?
„Uratuj mnie” to pierwsza część serii „The Last Regret”, opowiadającej o grupie przyjaciół z liceum, którzy zakładają zespół rockowy. Książka w zmienionej wersji była publikowana na Wattpadzie, gdzie uzyskała ponad milion odsłon.



Tytuł: Uratuj mnie
Autor: Anna Bellon
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: OMGBooks
Kategoria: Literatura młodzieżowa
Wydanie: 2016






Witajcie w nowym poście, kochani.

Dzisiaj zrecenzuję książkę „Gwiazd Naszych Wina", autorstwa Johna Greena. Czytałam ją bardzo dawno temu, ale niesamowicie mi się ona spodobała, więc postanowiłam opowiedzieć trochę na temat tej pozycji na naszym blogu. Tej książki zwyczajnie nie da się zapomnieć. Wżera się w mózg i pozostaje w środku, bezpowrotnie wtapiając w każdą komórkę. Niesamowicie mi się podobała, chociaż na końcu powoli nudziła, jednak nie zmienia to faktu, że wciąż uważam ją za jedną z lepszych powieści. Spodobało mi się w niej to, że opowiada o bardzo ciężkich sytuacjach i chorobie, którą jest rak. Z mojego doświadczenia wiem jak czują się osoby mające bliskie starcie z chorymi. Gdy mieszkałam jeszcze w Polsce, mój najlepszy przyjaciel był chory na raka i bardzo się wtedy o niego martwiłam, wciąż modląc o to, aby wyzdrowiał. Na szczęście mu się udało. W samej powieści podobał mi się również wątek romantyczny, bo jestem osobą bardzo romantyczną i uwielbiam takie tematy. Powiem szczerze, że to właśnie romans był powodem dla którego w ogóle sięgnęłam po tę pozycję. Bardzo szybko się ją czytało z powodu tego, że poruszała wątki jak rak, miłość pomiędzy dwojgiem młodych ludzi oraz opowiadała piękną historie miłosną. Nawet jeśli to książka smutna i troszkę przytłaczająca, wciąż było warto po nią sięgnąć. Oczywistym jest to, że płakałam na końcu jak bóbr, w szczególności, że mam taką naturę oraz niesamowicie łatwo się wzruszam.



Czytaliście tę książkę? Jeżeli tak to podzielcie się opiniami w komentarzu lub podlinkujcie wasze recenzję na bloga lub na inne internetowe fora książkowe, bardzo chętnie je przeczytam. Życzę Wam miłego dnia i do napisania w następnym poście.




OPIS: Hazel choruje na raka i mimo cudownej terapii dającej perspektywę kilku lat więcej, wydaje się, że ostatni rozdział jej życia został spisany już podczas stawiania diagnozy. Lecz gdy na spotkaniu grupy wsparcia bohaterka powieści poznaje niezwykłego młodzieńca Augustusa Watersa, następuje nagły zwrot akcji i okazuje się, że jej historia być może zostanie napisana całkowicie na nowo. Wnikliwa, odważna, humorystyczna i ostra książka to najambitniejsza i najbardziej wzruszająca powieść Johna Greena, zdobywcy wielu nagród literackich. Autor w błyskotliwy sposób zgłębia ekscytującą, zabawną, a równocześnie tragiczną kwestię życia i miłości.







Tytuł:  Gwiazd naszych wina 
Autor: John Green
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Penguin Books  
Kategoria: Literatura młodzieżowa, romans
Wydanie: 4 czerwca 2014




Jak już widzicie po tytule wpisu, będę recenzować film pod tytułem „Mamma Mia: Here We Go Again!". Obiecałam Wam go chyba w poprzednim miesiącu i właśnie nadszedł czas, by pojawił się na blogu. W lutym nie chcę opuścić żadnego ustalonego dnia bez posta i staram się je pisać dzień przed publikacją; ustawiam datę i godzinę, by na pewno wrzucić je na czas. Zaczęłam bowiem pracę, więc teraz nie jestem pewna kiedy dokładnie do niej idę. Dlatego muszę się starać, by nie zaniedbać bloga. Niestety musiałam też zrezygnować z niektórych rzeczy w moim życiu, by mieć po prostu lżej, ale w końcu takie życie.



Film obejrzałam w kinie, w dniu premiery, więc trochę już minęło, aczkolwiek pamiętałam emocje, które towarzyszyły mi w trakcie i po skończeniu seansu. Niezapomniane były również starsze panie, które śpiewały za każdym razem, gdy pojawiała się jakaś piosenka ABBY. Machały rękoma, nuciły na całe kino piosenki, które prawie każdy zna i gdy patrzyłam na nie to sama nie mogłam się powstrzymać od śpiewania. Niestety nie oglądałam pierwszej części, chociaż może to dobrze, ponieważ nadrobiłam drugą i poznałam historię głównej bohaterki. Teraz może zrozumiem pierwszą, gdy tylko znajdę chwilę na obejrzenie jej. W filmie zagrało dużo młodych oraz nowych aktorów, ale też pojawiły się gwiazdy, o których wielu na pewno słyszało. Jedną z tych osób była Cher, która zaśpiewała genialne piosenki ABBY. Jeśli chodzi natomiast o fabułę filmu to była bardzo fajna, przyjemna i umiarkowana, gdzie było wszystkiego po tyle ile powinno być w musicalu. Oczywiście jeśli ktoś kocha piosenki ABBY to film im się bardzo spodoba. Według mnie posiadał tylko jedną wadę, którą jest aktor grający narzeczonego głównej bohaterki. Moim zdaniem facet po prostu nie potrafił śpiewać. Ulubioną piosenką była oczywiście:


Nie ukrywam, że podobały mi się wszystkie, ale ta jedyna ma coś w sobie, co mnie do niej przyciągnęło. Podczas filmu dużo się śmiałam, bo było dużo zabawnych sytuacji, które odgrywali świetni aktorzy. Pierwszą cześć na pewno obejrzę niedługo, ponieważ jestem bardzo ciekawa tego filmu, tak jak byłam ciekawa kontynuacji. A jak podobał się on Wam? Podzielcie się waszą opinią w komentarzu. Jeżeli jednak nie oglądaliście, to czy macie zamiar?




OPIS: Sophie przygotowuje się do uroczystego otwarcia hotelu na greckiej wyspie Kalokairi ku czci swojej matki Donny, która zmarła rok wcześniej. W trakcie przygotowań wspomina historię młodości matki i okoliczności jej poznania z Samem, Harrym i Billem, spośród których jeden z nich jest ojcem Sophie. Po otwarciu hotelu Sophie dowiaduje się, że jest w ciąży. Na otwarcie przybywa niezaproszona babcia dziewczyny, Ruby.

Gatunek: Muzyczny, komedia
Produkcja: Wielka Brytania, USA
Rok produkcji: 11 lipiec 2018
Scenariusz i reżyseria: Ol Parker



Nowsze posty Starsze posty Strona główna

 

Na skróty

     
     
     
     
 

Kreatywne oceny

01/10 02/10 03/10 04/10 05/10 06/10 07/10 08/10 09/10 10/10 Patronat Medialny

POPULAR POSTS

  • Kolejne 365 dni – Blanka Lipińska
  • Depresja, czyli gdy każdy oddech boli – Monika Kotlarek
  • Narzeczona na chwilę – Monika Serafin
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Zaobserwuj nas na Facebooku!

Czarno na kreatywnym

Zostań z nami

Odwiedziny

Archiwum bloga

W skrócie

Jesteśmy czarno na kreatywnym — pikselowym atramentem niekonwencjonalnie wypowiadamy się na interesujące nas tematy, wykorzystując w ten sposób chwilę wolnego czasu w szalonym zagranicznym życiu.

Popularne posty

  • For Good Luck – Ewa Remek
  • [PRZEDPREMIEROWO] Cheat Destiny – Daria Wieczorek
  • NIEBEZPIECZNA GRA – Emilia Wituszyńska

Nasze najnowsze patronaty

Nasze najnowsze patronaty

Copyright © Czarno na Kreatywnym. Designed & Developed by OddThemes