365 dni – Bianka Lipińska




Zanim w ogóle zaczęłam czytanie tej pozycji, zapoznałam się z wieloma analizami oraz recenzjami. Czysta ciekawość nie pozwoliła mi odpuścić takich pokus, które mistrzowsko zaowocowały poznaniem całej książki przed przebrnięciem przez wszystkie 472 strony. Zaczęło się od tego, że wreszcie włożyłam spodnie, otwierając pierwszą stronę… po czym przeczytałam niecałą połowę i odłożyłam książkę na kolejne kilka dni. Gdybyście zastanawiali się w jaki sposób wygląda moje podejście do obowiązków, to właśnie tak można go opisać. Podstawowym pytaniem powinno być jednak: czemu lektura 365 dni zajęła mi tyle czasu? Jak zawsze nie będę długo trzymała Was w niepewności.

„365 dni” to debiutancka powieść Blanki Lipińskiej, która promowana była pod hasłem „Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca..”. Obrzydliwa to ona jest ogólnie, zacznijmy od tego, a pozostałe słowa należy kategorycznie wykreślić, bo dawno nie czytałam takiego kłamstwa. Pozycja ta rozpoczyna się od gwałtu oralnego na pokładzie samolotu, gdzie w prymitywny sposób podkreślona została męskość głównego męskiego bohatera. Teoretycznie wykreowany on został na silnego mafiozę, głowę rodu i tak dalej… W praktyce wyszło zupełnie inaczej.

Laura to postać pozornie bez skaz; perfekcyjnie zna angielski, ma faceta, na którego wiecznie narzeka, bo przecież zasługuje na wszystko, co najlepsze, a domiar złego  straciła pracę. Zagubiona i dość niepewna swojej przyszłości wyjeżdża na Sycylijskie wakacje, gdzie świętuje również swoje urodziny. Massimo miał wizję; po postrzale ujrzał kobietę swoich snów, więc postanawia za wszelką cenę ją odnaleźć oraz posiąść. Okazja natrafia się już po pierwszych stronach, gdzie od razu na siebie wpadają. Od tamtej pory Laura widuje swojego prześladowcę na każdym kroku, ostatecznie dzięki dość słabej intrydze trafiając w jego sidła. Tam niecierpliwa romansu autorka przechodzi do konkretów, rzucając przez Massimo kluczowe ultimatum; 365 dni z nim lub śmierć najbliższych. Widać brak doświadczenia w pisaniu autorki, bo bohaterowie drugoplanowi potraktowani zostali w dość typowy sposób, a mianowicie byli wspominani tylko wtedy, gdy pasowało to do fabuły. Dziewczyna Massima pojawiła się jedynie w pierwszym rozdziale, gdzie potem słuch po niej zaginął. Nie zdziwiłoby mnie jednak w kolejnych częściach powróciła, aby wprowadzić trochę zamieszania, bo tak, to coś ma już kontynuację (i to nie jedną, a  dwie!). No ale gdybanie, gdybaniem, wróćmy do początku, czyli pierwszej części tej nieśmiesznej karuzeli żenady.

Zazdrość to słabość, a odczuwa się ją jedynie wtedy, kiedy człowiek czuje, że rywal jest jej godzien.

Laura oczywiście przystaje na “propozycję” swojego porywacza, od razu oddając się rozkoszom luksusu. Przerywając czytanie i wracając do niego następnego dnia pomyślałam, że mój egzemplarz musiał być wadliwy, ponieważ zmiana jej zachowania była tak nielogiczna oraz nagła, że nawet określenie “syndrom sztokholmski” nie miało tu zastosowania, a wyznania nienawiści rzucane w jednej z pierwszych scen nie posiadały żadnego pokrycia. Rodzina odeszła na drugi plan, przyjaciele również, a jedyne co się liczyło to robienie Massimo na złość oraz łóżkowe perwersje. Punkt, który zaliczam na plus, to prymitywny wręcz styl, dzięki czemu strasznie szybko dało się przebrnąć przez tę katorgę nieśmiesznych żartów. Główna bohaterka z pozoru wiedziała tak wiele, a jej znajomość oraz zainteresowanie fachem, w którym przecież ma tak dużo doświadczenia, ograniczała się do narzekania, że hotel “miał wiele niedociągnięć, które (moje) sprawne oko specjalisty od razu wychwyciło”. Aż chciałoby się westchnąć i spytać “jakie rzeczy?”. Odpowiedzi jednak byśmy nigdy nie otrzymali. A szkoda, bo może wtedy wyciągnęłabym z tej książki chociaż jedną zaletę. Intrygi, robienie sobie na złość oraz punkt kulminacyjny… całość niesamowicie łatwo dało się przewidzieć. Końcówka urwana została w środku zdania, jakby Blanka nagle machnęła ręką i stwierdziła, że walić, bo już jej się odechciało.

I szczerze? Mi też się już nie chce pisać o tym gniocie, bo mam zwyczajnie lepsze rzeczy do roboty, niż wylewanie złości na kolejną krzywdzącą książkę.


OPIS: Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca... Laura wraz ze swoim chłopakiem Martinem i dwójką przyjaciół wyjeżdżają na wakacje na Sycylię. Drugiego dnia pobytu – w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny – dziewczyna zostaje porwana. Porywaczem okazuje się głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, szalenie przystojny, młody don Massimo Toricelli. Mężczyzna kilka lat wcześniej przeżył zamach na swoje życie. Postrzelony kilka razy prawie umarł, a kiedy jego serce przestało bić, przed oczami zobaczył dziewczynę, a dokładnie Laurę Biel. Gdy przywrócono go do życia, obiecał sobie, że odnajdzie kobietę, którą zobaczył. Massimo daje dziewczynie 365 dni na to, by go pokochała i z nim została. „Ojciec chrzestny” w połączeniu z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya”.








Tytuł: 365 dni
Autor: Blanka Lipińska
Ilość stron: 472
Wydawnictwo: Edipresse
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 4 lipca 2018


0 comments