Doktor Sen



„Dobry film jest wtedy, gdy nawet po blisko trzech godzinach seansu zostaje Ci pół pudełka popcornu, bo z obawy przed zadławieniem odstawiasz kukurydzę na bok. Tak było i tym razem, a ja po zapaleniu świateł siedziałam wryta w fotel i nie byłam w stanie się ruszyć. I nie, to nie dlatego, że zażenowanie odebrało mi umiejętność chodzenia jak przy „After”.

„Doktor Sen” to ekranizacja wydanej w 2013 roku książki Stephena Kinga, która okrzyknięta była jako kolejna część kultowego horroru z lat osiemdziesiątych „Lśnienie”. Jestem typem człowieka, który stroni od oglądania filmów, którymi zachwyca się rynek, bo zazwyczaj moje serce nie rozumie szału. Tak było i tym razem, a tę produkcję obejrzałam z myślą, że przydałoby się wiedzieć, o czym mowa, zanim pójdzie się do kina na kontynuację. Tak, rezerwuję bilety, a potem dopiero myślę, ale halo, była promocja! I to była najlepsza decyzja ostatnich miesięcy. 

Akcja „Doktora” dzieje się czterdzieści lat po tej ze „Lśnienia”. Główny bohater Danny, syn Jacka, od lat boryka się z problemami, uciekając w alkohol i nie radząc sobie z darem, który ma. Okazuje się jednak, że nie tylko on ma takie siły. Nawiązuje telepatyczny kontakt z dziewczynką, która – jak się później okazuje – ma możliwość odnajdywania porwanych dzieci, ginących w tajemniczych okolicznościach. Prosi Dana, by sprawdził podane przez nią miejsca, opowiadając mu o grupie ludzi, która przejeżdżając wzdłuż i wszerz Stany Zjednoczone, szuka ofiar podobnych do niego, które mogłyby oddać im „życiodajny oddech”, sprawiający, że są w stanie żyć naprawdę długo, więcej niż przeciętny człowiek. Głowa klanu to Rose Kapelusz – na pozór spokojna kobieta, której jednocześnie nie chciałoby się spotkać na swojej drodze. Nie zatrzyma się przed niczym, chcąc dorwać dziewczynkę, która jest dla niej zagadką i swoistym celem. 

King od pewnego czasu sceptycznie podchodził do ekranizacji swoich powieści. Po porażce „W wysokiej trawie” (recenzja tutaj), bałam się takiego samego efektu w tej pracy, która ostatecznie przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Trzymające w napięciu sceny sprawiły, że po kinowej sali niejednokrotnie przeszły piski czy przekleństwa, a i ja nie ukrywam, że też nie siedziałam cicho i bez wzruszenia. Ba, nawet noc po pamiętnym wieczorze była niezbyt przyjemna, a mój umysł analizował obejrzany film, podsuwając mi wizje zamknięcia w opuszczonym hotelu i uciekania nie wiadomo przed czym. 

Rok 2019 obfitował w wiele premier, ale dopiero końcówka przyniosła coś, co faktycznie podbiło moje serce i mogę uznać to za co najmniej dobre. Miłość do twórczości Stephena Kinga rozwinęła się na nowo, a wypuszczenie „Doktora Sen” sprawiło, że odzyskałam wiarę w dobre kino. Zdecydowanie polecam fanom dreszczy i spiętych ze strachu mięśni, którzy niekoniecznie muszą być fanami „Lśnienia”.



OPIS: Minęło wiele lat od czasu wydarzeń, które rozegrały się w "Lśnieniu". Dorosły już Dan Torrence spotyka dziewczynkę, która przejawia podobne do niego zdolności. Stara się ją chronić przed kultem o nazwie Prawdziwy Węzeł, którego członkowie polują na dzieci obdarzone mocami, aby zachować nieśmiertelność.




Gatunek: Horror
Produkcja: USA
Rok produkcji: 2019
Reżyseria: Mike Flanagan
Scenariusz: Mike Flanagan, Akiva Goldsman


4 comments

  1. Lubię wszystko związane z Kingiem, więc będę mieć na uwadze♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę mam w domu, ale jeszcze nie przeczytaną. Natomiast jakoś mi do niej nie spieszno - zupełnie inaczej, niż do ekranizacji, którą tutaj przedstawiłaś. Chciałabym poczuć ten dreszczyk.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam książkę i już nie mogę się doczekać, aż obejrzę ekranizację!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przede mną jeszcze "Lśnienie" do nadrobienia przed tą pozycją, ale zdecydowanie chcę przeczytać obie :)

    OdpowiedzUsuń