Czarno na Kreatywnym
  • Strona główna
  • O nas
  • Współprace
  • Patronaty
  • Gatunki
    • Romans
    • Literatura obyczajowa
    • Thriller
    • Kryminał
    • Sensacja
  • Kreatywne grafiki
  • Napisz do nas

 


Pisarską karierę Katarzyny Nowakowskiej śledzę od czasu debiutu, gdzie skrycie marzyłam o tym, aby kiedyś obejmować patronatem jej książki. Dzisiaj to marzenie zostało spełnione, a na skrzydełku “Awangardy” z dumą widnieje nasze fioletowo-białe logo. I chociaż autorka od bardzo dawna znana jest z serwowania potężnych dawek zwrotów akcji oraz z zadawania bólu bohaterom, tego, co dostałam w najnowszej książce, całkowicie się nie spodziewałam. Zwłaszcza, że zwykle najbardziej cierpią ci, których darzy się sympatią i którzy na to zwyczajnie nie zasługują. I dokładnie tak było w tym wypadku.   

Ava ma idealne życie, układane wedle schematu nakreślonego przez swoją matkę. Kobieta od maleńkości wpajała córce bycie uległą dla swojego koniecznie obrzydliwie bogatego partnera, chociaż jest to całkowicie wbrew jej naturze. Doskonale jednak wie, że tylko w taki sposób poczuje, czym jest miłość, wynosząc taki wzorzec z rodzinnego domu. Wszystko obraca się jednak w drobny mak w chwili, gdy narzeczony Avy zostaje postrzelony i w stanie krytycznym trafia do szpitala. To otwiera przed młodą kobietą wrota do ekskluzywnego klubu “Awangarda” – miejsca, nad którym od teraz musi przejąć pieczę.  

Już od samego początku wraz z bohaterką dochodzimy do tego samego wniosku – nie można ufać zupełnie nikomu. Za nic jednak nie spodziewałam się, że to stwierdzenie będzie miało dosłowne zastosowanie, bo pozorny sprzymierzeniec nie jest tym, za kogo się podaje. Akcja jest wartka i niemal nie ma rozdziału, który nie dostarczył czytelnikom emocji. A to sprawia, że za szybko dociera się do końca, gdzie dzieje się najwięcej i gdzie wszystkie karty zostają wreszcie wyłożone na stół.  

Żal i gniew to bardzo niedobre uczucia.  

Ava na własnej skórze musi przekonać się, że iluzja życia usłanego różami skrywa brutalność oraz zdradę. Bardzo szybko nastaje jej przemiana, jako bohaterki, kierowana zwyczajnym sięgnięciem dna oraz potrzebą przeżycia w świecie, którego dotychczas tak naprawdę nie znała. I ja to całkowicie kupuję, bo młoda kobieta tak naprawdę nigdy nie mogła pochylić się nad tym, jaka naprawdę chciałaby być. Zawsze coś jej wpajano, do czegoś zmuszano i tak naprawdę stworzono z niej kogoś pozornie idealnego. Kogoś, kim musiała pozostać do samego końca.   

Santiago od początku był tym, kogo można nazwać moralnie szarym. Działał w swoim interesie, myśląc jedynie o długu, który za walczącego o życie narzeczonego musiała spłacić mu Ava. Na przestrzeni kolejnych rozdziałów dało się zauważyć zmianę w tej postaci, może przebłyski empatii, pokazywanej drobnymi gestami wsparcia… chociaż, czy faktycznie nie jest to kierowane własnymi pobudkami?  Ciężko mi napisać recenzję w taki sposób, żeby nie powiedzieć za dużo, bo największa frajda z lektury jest wtedy, gdy nie wpadnie się na żadne spoilery. Musicie mi jednak uwierzyć, że K. N. Haner przeszła samą siebie, zapewniając rozrywkę na poziomie, a jednocześnie rozplanowując dokładnie tak potężny zwrot akcji, że zostawił mnie w zaskoczeniu przez naprawdę długie minuty.   

"Awangarda" to jazda bez trzymanki po świecie pełnym niesprawiedliwości i spełniania marzeń największych elit. To w jakiś sposób pokaz siły oraz potwierdzenie doskonale znanej wszystkim tezy - wpływowym ludziom jest zwyczajnie łatwiej w życiu, zwłaszcza, że za pieniądze mogą kupić sobie dosłownie wszystko… łącznie z innym człowiekiem oraz jego życiem.   

Kiedyś mówiłam, że promujemy tylko dobre według nas książki i pod tą właśnie podpisuję się rękoma i nogami. I jestem dumna z możliwości dzielenia się cytatami oraz treściami związanymi z klubem Awangarda, do którego jako patronacki stróż serdecznie Was zapraszam. 




OPIS
: 
Ava Sackler nie zaprząta sobie głowy problemami. Została wychowana przez matkę, która wpoiła jej, że kobieta ma być jedynie ozdobą u boku bogatego mężczyzny - i właśnie takiego kandydata na męża jej znajduje. Obrzydliwie zamożny Roger Walton nie wyjawia, czym się zajmuje, a Ava udaje, że nie widzi, że pieniądze, które wydaje z konta narzeczonego, pochodzą z nie do końca legalnych źródeł. Sielanka kończy się w chwili, gdy Roger prawie traci życie w strzelaninie, a do Avy zgłasza się jego wspólnik i oznajmia, że dziewczyna musi przejąć obowiązki menadżera ekskluzywnego nowojorskiego klubu Awangarda.  Co weekend jego próg przekraczają najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie. Oczekują tylko jednego: indywidualnych zasad. Ava ma do czynienia z ludźmi, z którymi wcześniej nie chciałaby nawet przebywać w jednym pomieszczeniu. To bardzo niebezpieczne towarzystwo, a przewodzi mu Santiago Torres, któremu atrakcyjna menadżerka od razu wpada w oko. I to może być jedyne światełko w ciemnym tunelu prowadzącym w coraz to mroczniejsze zakamarki dzielnic zamieszkanych przez nowojorskie elity.  Niczego nieświadoma Ava wkracza w świat mrocznych pragnień, wybujałych fantazji i ludzi, którzy myślą, że za odpowiednią kwotę mogą kupić dosłownie wszystko. Nawet ją. Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.


Tytuł: Awangarda
Autor: K. N. Haner
Ilość stron: 312
Wydawnictwo: EditioRed
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 05 sierpnia 2025



Za możliwość przeczytania, patronatu medialnego oraz recenzji dziękujemy autorce i wydawnictwu:




 


Czerwiec to miesiąc dumy, więc z dumą przedstawiamy kolejną debiutantkę na rynku wydawniczym: Aleksandrę Ziętek. I to z wielką dumą, bo dostałyśmy szansę objąć jej pierwszą powieść patronatem medialnym.

Angela Black to na pozór beztroska, dwudziestokilkuletnia piękność, którą poznajemy podczas wyjścia na plażę z najlepszą przyjaciółką. Przypadek sprawia, że na jej drodze staje Jace Biersack. Wtedy nie sądzili, że staną się nierozłączni, a żywe uczucie, które ich połączyło, będzie również przekleństwem i kluczem do dramatów. Miłość od pierwszego wejrzenia staje się rzeczywistością, a oni spędzają ze sobą długie godziny na plaży, by potem zakochiwać się w sobie na kolejnych randkach i przez kolejne pocałunki. 

Angela nie spodziewała się, że mężczyzna odkryje w niej uczucia, do których nie powinna być zdolna i sprawi, że będzie w stanie wyjawić swoje największe tajemnice, o których nie wiedzą nawet najbliżsi. Koszmar jednak powraca w pewnej chwili, gdy z więzienia ucieka jej oprawca. Max postanawia zemścić się na byłej dziewczynie, kończąc to, co zaczął. Urażona męska duma zwalnia wszelkie hamulce, a on robi wszystko, by jego plan się powiódł. I niemal mu się udaje, jednak na jego drodze staje Jace, który jest w stanie postawić na głowie cały świat, by tylko uratować ukochaną. 


Łzy to nic złego — powiedział mój przyjaciel. — Pokazują, że na kimś nam cholernie zależy. Nawet najwięksi twardziele czasem płaczą. 


“Należymy do siebie” oprócz standardowego podziału na rozdziały, dostało również trzy główne części: w pierwszej z nich dostajemy rodzące się uczucie, wzloty i upadki bohaterów oraz poczucie, że teraz może być tylko lepiej. Autorka postanowiła jednak pokazać mroczniejszą część życia i jednocześnie siłę miłości, serwując w drugiej części naukę życia na nowo. Walkę o uczucia oraz o samego siebie. Max znowu zaczyna grać pierwsze nuty koszmarnej kołysanki, a związek Jace i Angeli wystawiony jest na kolejne próby. Kiedy myślimy, że gorzej być nie może, autorka serwuje nam rollercoaster emocji i stawia nas na krawędzi życia i śmierci bohaterów. Dopiero trzecia część jest tym delikatnym podmuchem wiatru, w letni wieczór, który przynosi ukojenie, ale dość prędko zamienia się w ulewę i burzę. Początkowa nadzieja na szczęśliwe zakończenie znowu zostaje zaburzone przez autorkę, pociągającą za sznurki, a raczej trzymającą pióro. Chora obsesja jednej z postaci znowu się ujawnia, gdy próbuje zniszczyć rodzinne szczęście Angeli i Jace’a. 

Aleksandra Ziętek funduje nam długą opowieść o trudach życia, budowaniu związku po traumach i otwieraniu się na drugiego człowieka. Świetnie wykreowana postać Biersacka sprawiła, że niejednokrotnie się uśmiechnęłam, zwłaszcza, że nie dostałam w twarz kolejnym dupkiem, który bawi się kobietami i rzuca ukochaną, gdy tylko coś się wydarzy. Jest za to opiekuńczy i chce dla Angeli jak najlepiej. Stawia rodzinę ponad wszystko, nawet gdy wszystko wokół niego się burzy i potrafi postawić na głowie cały świat, gdy coś zagraża jego najbliższym. Nawet sprzymierzyć się z potencjalnym wrogiem. 

„Należymy do siebie” to obszerna powieść o miłości, tajemnicach, koszmarach z przeszłości, traumach i uczuciach, które przeradzają się w obsesję. To opowieść o młodej kobiecie, która w myślach rozmawia sama ze sobą, a w nocy budzi się z mocno walącym sercem przez okropny sen, w którym akcje z Maxem wracają i wydają się być rzeczywistością. 

Nie ma książek bez wad i wpadek, a tutaj niestety było ich kilka. Być może było to spowodowane młodym wiekiem autorki, która pisała to w wieku piętnastu lat, a najbardziej da się wyczuć to w scenach erotycznych, które końcowo wychodziły niemal identycznie. Ich ogromna ilość i powtarzalność momentami zaczynała mnie irytować jak brak dokładnego researchu. Wiem jednak, że to zdarza się również doświadczonym autorkom i dlatego postanowiłam dać Aleksandrze szansę, bo wierzę, że z czasem wszystko wychodzi lepiej. Z niecierpliwością będę śledzić losy tej autorki, która zaczynała na Wattpadzie, by przekonać się przy następnej powieści, że przez lata szlifowała swój warsztat i dopracowała szczegóły, które tu wydawały mi się minusem. 

    




OPIS: 
Ona skrywa mroczną tajemnicę. On chce jej pomóc, ale na drodze stają mu własne sekrety... 
Angela jest piękną i ― przynajmniej na pierwszy rzut oka ― beztroską dziewczyną. Nikomu nie mówi o dręczących ją straszliwych wspomnieniach; o przeszłości, która zostawiła blizny nie tylko na ciele, ale i w sercu. Nikomu... Aż do chwili, w której w jej życiu pojawia się Jace. Zabójczo przystojny, dowcipny, szarmancki, bogaty, wydaje się mężczyzną, któremu można zaufać. Jeśli Angela miałaby komukolwiek otworzyć bramę prowadzącą za mury obronne, jakie wokół siebie zbudowała, tym kimś byłby właśnie Jace. Tylko czy to na pewno dobry pomysł? Czy chłopak jest wobec niej szczery? Czy jego własne mroczne tajemnice nie staną na drodze do wspólnego szczęścia? 
Romans, sensacja, erotyka ― książka Aleksandry Ziętek to prawdziwa mieszanka wybuchowa, która w serwisie Wattpad osiągnęła niemal dwa miliony odsłon!








Tytuł: Należymy do siebie
Autor: Aleksandra Ziętek
Ilość stron: 472
Wydawnictwo: Editio Red
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 07 czerwca 2022



Za możliwość przeczytania, patronatu medialnego oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:

      


 Layla Wheldon powraca! 

Najnowsza książka autorki bestsellerowej serii „Dance, Sing, Love” już jutro ma premierę, a my mamy zaszczyt objąć ją patronatem. I robimy to z dumą, bo zdecydowanie jest się czym chwalić. Tym razem jednak obrałyśmy inną taktykę i to ja mam możliwość przeczytania powieści przedpremierowo. Poprzednia seria przypadła Novej, która z sentymentem wspomina czas spędzony przy kolejnych częściach.

Tytułowym Aniołem Łez jest nastoletnia Diana, która w wyniku zamachu na WTC straciła rodziców, przez co razem ze starszym bratem trafia do rodziny zastępczej. Faktyczna akcja powieści rozpoczyna się, gdy Samuel już dawno opuścił mury koszmarnej rodziny, która przecież powinna być synonimem miłości i opieki. Crownsowie zdecydowanie nie nadają się na opiekunów zastępczych, dręcząc dzieciaki psychicznie i fizycznie, stosując również głodówkę, uznając, że przepych nie jest cnotą Bożą. Zniszczona dziewczyna z poharataną duszą, jak sama siebie określa, ma problem z jąkaniem się na tle nerwowym, przez co niechętnie nawiązuje nowe znajomości. Fakt, w jakim świecie żyje, również nie pomaga w posiadaniu grupy przyjaciół. Dlatego właśnie jej serce zamiera, gdy pewnego dnia na szkolnym korytarzu podchodzi do niej Daniel – obiekt nastolatkowych westchnień, za którym Diana zerka już od kilku lat. Nie wierzy w swoje szczęście, a rany na psychice utwierdzają w przekonaniu, że nie powinna pozwalać sobie na jakiekolwiek zbliżenie z chłopakiem. Postanawia jednak wyjść ze swojej skorupy, dając się zaprosić na kawę. Jednocześnie poznaje nową koleżankę w szkole, a jej życie towarzyskie rozkwita. 

Problemy u Crownsów stają się dramatyczne, gdy ktoś płaci za szkolną wycieczkę Diany, a ta oskarżona jest o kradzież i zmuszona do odpracowywania skradzionej kwoty w sklepie. Wycieczka do Los Angeles jest szansą na zbliżenie się do nowych znajomych i chłopaka, który bardziej zakorzenia się w sercu nastolatki. Wspólne nadrabianie klasyków kina, dyskoteka i karaoke sprawiają, że Diana otwiera się na innych i przez kilka dni jest typową dziewczyną z mnóstwem przyjaciół i ukochanym. Niestety na jaw wychodzi mroczniejsza strona Daniela, a Di zaczyna podejrzewać coś, czego z pewnością nie spodziewała się po Williamsie. Młodzieniec pochodzący z dobrego domu jest zamieszany w gangsterski świat, do którego Diana nigdy nie powinna się zbliżać. 


Ogień. Był jak ogień, rozjaśniał mrok wokół mnie, a w jego bliskości czułam spływające po mnie przyjemne ciepło.


Jednak znajomości Daniela mogą mieć również i dobre strony ¬– chłopak siłą perswazji sprawia, że Diana nie musi dłużej pracować w sklepie, a sytuacja w rodzinie zastępczej minimalnie się poprawia. Jednak nie na długo gangsterski świat przynosi pozytywy. W ułamku sekundy staje się synonimem krwi i strzelaniny, a Di kolejny raz drży o życie ukochanych osób. 

Pierwszy tom „Anioła Łez” to swoisty rollercoaster emocji. Od utraty rodziców i dręczeniu przez opiekunów, przez pierwszą nastoletnią miłość, po utratę osób, które dopiero zdążyło się pokochać na nowo. Layla Wheldon w świetny sposób do nastoletniego romansu i dramatu wplotła mafijny schemat, którego fanką nie jestem. Tutaj jednak został on tak dobrze i logicznie wpleciony, że zupełnie mi nie przeszkadzał. Do bólu realni bohaterowie, którzy przedstawiali całą gamę charakterów nadawali realizmu powieści. Zachowywali się jak typowi nastolatkowie, czasem wręcz infantylnie i irytująco. Jednak to relacja pomiędzy Dianą a Danielem skradła moje serca, była taka dziewicza i niewinna, a pierwsze pocałunki i przytulenia wręcz topiły moje serce, bo życzyłam głównej bohaterce, by wreszcie jej los się odmienił i zaznała odrobinę szczęścia.

Layla Wheldon z powodów prywatnych miała dość długą przerwę w wydawaniu, a ja mam nadzieję, że „Anioł Łez. Podcięte skrzydła” to początek czegoś nowego, nie tylko w kontekście serii. Wierzę, że to wielki powrót, a najnowsza powieść autorki przyjmie się naprawdę dobrze, bo jest czymś innym w morzu powieści o seksie, układach i gangach z tym samym schematem sprzedanych bądź porwanych. 





OPIS: Piękna opowieść o miłości, która uskrzydla Niektórzy rodzą się pod nieszczęśliwą gwiazdą i problemy same ich znajdują. Mimo to ciągle walczą, aby wzbić się w górę, wbrew wszystkiemu. Pozostali sami pakują się w kłopoty, z których z czasem coraz trudniej się wydostać, i staczają się powoli po równi pochyłej.
Zamach terrorystyczny w Nowym Jorku w 2001 roku odebrał życie wielu ludziom. W tym rodzicom Diany Beckett. Razem ze starszym bratem trafiła do rodziny zastępczej w Spokane. Jej nowi opiekunowie okazali się fanatykami religijnymi i surowo wychowywali swoich podopiecznych. U dziewczyny na skutek urazu psychicznego pojawiły się problemy z mową, przez co stała się obiektem drwin ze strony rówieśników. W efekcie Diana zamknęła się w sobie i nie dopuszczała do siebie nikogo. 
Wszystko się zmieniło, gdy poznała Daniela, chłopaka z dobrej, szanowanej rodziny. Mówiono o nim: idealny syn i brat, wzorowy uczeń. Daniel rozbudził w Dianie nadzieję, przy nim odważyła się otworzyć na świat, zaczęła marzyć, a nawet zdobyła kilku przyjaciół. Jednak młody mężczyzna skrywał mroczną tajemnicę, a jego decyzje mogły ściągnąć niebezpieczeństwo nie tylko na nią, ale także na jej bliskich.









Tytuł: Anioł Łez. Podcięte skrzydła
Autor: Layla Wheldon
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Editio Red
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 18 stycznia 2022



Za możliwość przeczytania, patronatu medialnego oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:


      


Boże Narodzenie było u mnie splotem smutków i szoków, zwłaszcza gdy na kilka godzin przed wylotem do Polski musiałam zmieniać plany, które pokrzyżowała szalejąca pandemia. Czas, który miał być dla mnie wyciszeniem przed miesiącami ostrej jazdy, był tak naprawdę zbiorem momentów, których końca nie mogłam się doczekać. Nawet stos książek, których lekturę miałam zaplanowaną na wolniejszy okres, nie zmniejszył się o żadną pozycję, a ja nadrabiam teraz, gdy wszystko wróciło do normy. No prawie.  

W 2022 weszłam z piórem Penelope Ward, która nigdy mnie nie zawiodła. Liczyłam, że najnowsza powieść pod tytułem „Antychłopak” będzie moim światełkiem w tunelu i zapewnieniem, że ten rok rozpocznie się dobrze.   

Carys to samotna matka kilkumiesięcznej Sunny. Wkłada całe serce w opiekę nad córką, która urodziła się z zespołem Downa i robi wszystko, by wynagrodzić jej brak ojca. Przez lata była znaną baletnicą, której kontuzja zaprzepaściła życiowe szanse, chociaż niemal wszyscy widzieli ją na największych scenach świata i nie mogli uwierzyć, gdy blask reflektorów zgasł, odsuwając jej postać w cień.  

Deacon to nieziemsko przystojny sąsiad Carys, który cóż, dzieli z nią cienką ścianę, przez co kobieta zmuszona jest do słuchania wszystkich skrzypnięć łóżka i jęków podczas erotycznych uniesień mężczyzny z partnerkami. Odbiór dźwięków działa w dwie strony – on natomiast jest świadkiem głośnego płaczu niemowlaka, który nieco łamie jego serce i postanawia sprawdzić co dzieje się u sąsiadki, z którą nie wymieniał za dużo zdań. O dziwo mała Sunny odnajduje w jurnym dzięciole ulubioną przytulankę i uspokaja się, gdy tylko silne ramiona zamykają ją w ciasnym przytuleniu. Oboje są w szoku, a ten mały gest niewinnego dziecka sprawia, że ich życia zaczynają się zmieniać. 


Miłość jest ślepa - w tym sensie, że nie możesz sobie wybrać, w kim się zakochasz.


Pomiędzy Carys-jak-Paris a Deaconem zaczyna pojawiać się uczucie, z którym ani jedno, ani drugie nie umie sobie poradzić. Oboje próbują wmówić sobie przyjaźń i dopiero jednostronna przysługa uświadamia im, że chcieliby takich chwil więcej. Mężczyzna coraz chętniej angażuje się w opiekę nad dzieckiem, gdy Carys wraca do pracy, przez co zbliża się do niemowlaka, przywiązując się pomimo niechęci do dzieci i złożonej sobie obietnicy, że nigdy nie będzie ich miał. Gorące uczucie w końcu wybucha pomiędzy sąsiadami, a sielanka trwa, przenosząc czytelnika w krainę lukru i cukru.

Peneople Ward słynie z do bólu szczerych i prawdziwych bohaterów i sytuacji, które mogą dziać się obok nas. Poruszona tematyka zespołu Downa pokazuje prawdziwe reakcje ludzi na widok osób z dodatkowym chromosomem, gdzie często jest to wgapianie się lub skrzywienie wymalowane na twarzy. Tak i tutaj Deacon chce walczyć z reakcjami ludzi na dziewczynkę, którą kocha nad życie. 

Skrywane tajemnice i traumy burzą szczęście, a naprawić je może tylko powrót do korzeni i zaczęcie od środka. Autorka dobitnie pokazuje, że jeśli nie uporamy się z przeszłością, możemy tym zniszczyć teraźniejszość i przyszłość, a żeby żyć spokojnie, należy zamknąć niektóre drzwi.

Pokładałam naprawdę spore nadzieje w Ward, która w duecie z Vi Keeland tworzy cudowne książki. Jako samodzielna autorka również nigdy mnie nie zawiodła, a tym razem dostałam historię, której miałam serdecznie dość. Jako fanka wolno rozwijającej się relacji, czułam, że ta tutaj ledwie się tli przez kolejne sto stron i brakowało mi czegoś, co wzbudziłoby we mnie emocje i efekt wow. Nawet zwrot akcji, burzący sielankowy obraz życia, nie sprawił, że moje serce przyspieszyło, bo byłam zwyczajnie już wymęczona nudą i brakiem iskier przez trzysta stron. Ostro się zawiodłam i teraz z dozą nieufności podejdę do kolejnej pozycji Penelope Ward. Być może nawet przeczytam ją w oryginale, bo jeśli kolejny raz będę musiała przebrnąć przez wszelkie maczugi, małego, szparki i pały to zwyczajnie zwymiotuję z krindżu.





OPIS: 
Co może zrobić ze swoim życiem samotna matka niemowlęcia? Carys na razie nie mogła wrócić do pracy, przecież nie miała z kim zostawić Sunny. Zresztą nie chciała wracać do swojej starej firmy — nie, dopóki dyrektorem był ojciec Sunny. Poświęcała się więc w pełni córeczce i próbowała odpoczywać, kiedy mała zasypiała, co jednak nie zawsze się udawało. Przyczyną bezsennych nocy był hałas zza ściany. Sąsiad głośno cieszył się kawalerską wolnością.
Deacon, utalentowany projektant gier, był przystojny, przyjazny i miał poczucie humoru. Podobał się Carys. Ale nie miał najmniejszej ochoty na poważne relacje, w jego życiowych planach nie było też miejsca na dzieci. Którejś nocy role się odwróciły. Maleńka Sunny chorowała, głośno płakała i trudno ją było uspokoić. W końcu ktoś zapukał do drzwi. To był Deacon. I wcale nie przyszedł się awanturować. Na jego widok Sunny się uspokoiła. A potem — na jego rękach — usnęła.
Ten wieczór wiele zmienił. Carys i Deacon stali się sobie bliżsi. Stopniowo ich przyjaźń się pogłębiała. Śliczna Carys okazała się ciepłą, serdeczną kobietą. A Deacon miał w sobie pokłady wrażliwości i empatii, a do tego był czuły. Jednak oboje wiedzieli, że nie mogą być razem. Z wielu powodów. Tymczasem Deacon powoli zdawał sobie sprawę z tego, że nie może się wyrzec Carys. A ona coraz częściej łapała się na marzeniu o przystojnym sąsiedzie. Tylko że baśniowe zakończenia nie zdarzają się w prawdziwym świecie, prawda?
Czy może istnieć ktoś bardziej nieodpowiedni?








Tytuł: Antychłopak
Autor: Penelope Ward
Ilość stron: 327
Wydawnictwo: Editio Red
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 10 listopada 2021



Za możliwość przeczytania oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:


   



Vi Keeland i Penelope Ward to duet, spod którego pióra wychodzą książki niemal idealne. A przynajmniej takie, po które sięgam bez głębszego zastanawiania i w ciemno. Tak było i tym razem, a ja z podekscytowaniem wgrałam na czytnik „Miłość w zamkniętej kopercie”.

Sadie to redaktorka, która w okresie świątecznym zajmuje się rubryką listów do Świętego Mikołaja. Jednak do Bożego Narodzenia jeszcze kilka miesięcy, gdy pomiędzy kolejnymi przesyłkami znajduje list od dziesięcioletniej Birdie. Dziewczynka ma żal do Mikołaja, że nie spełnił jej największego marzenia sprzed lat i pozwolił jej mamie umrzeć. Teraz jednak postanowiła dać Mu jeszcze jedną szansę. Sadie postanawia spełnić mniejsze i większe marzenia, aż do pewnego dnia, gdy przekracza postawioną sobie granicę i chce zobaczyć małą rodzinę Maxwellów. Przez przypadek zostaje wzięta za treserkę psów i nie umie się wycofać, bojąc się reakcji Sebastiana Maxwella na prawdę. Wagonik kłamstw i kombinowania rusza, a ona nie spodziewa się, że nie będzie tak łatwo z niego wysiąść. I cóż, czy aby na pewno chce z niego wysiadać, gdy samotny ojciec okazuje się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała?

Sebastian Maxwell to właściciel restauracji, który kilka lat temu przez raka stracił ukochaną Amandę. Kobieta zdawała się być miłością jego życia i nie dopuszczał do siebie myśli, że kiedykolwiek mógłby być z kimś innym. Przelotne znajomości oparte na seksie kończyły się wraz z orgazmem, a on nie umiał zdobyć się na żadne uczucia względem innych kobiet, które nie były jego żoną. Zakochanie traktował jako zdradę i nawet nie umiał sobie wyobrazić, by miejsce u jego boku mogło zostać zapełnione. 

Prawda o treserce wychodzi na jaw, a Sadie ma zakaz pojawiania się w domu Maxwellów. Dopiero widok smutku córki zmusza Sebastiana do poproszenia redaktorki o kolejną wizytę. Te stają się coraz częstsze, a pociąg fizyczny zaczyna brać górę. Oboje jednak nie umieją się przełamać, bojąc się, że poza seksem pojawi się coś więcej. I faktycznie tak się staje, a oni postanawiają dać sobie szansę, czując, że tak właśnie wygląda szczęście. 


Nasze serca składają się z tysięcy połamanych kawałków, które nie należą do nas, tylko do innych. I kiedy udaje nam się znaleźć właściwą osobę, ona pokazuje nam, jak złożyć z nich całość. 


„Miłość w zamkniętej kopercie” to z pozoru lekki romans z dramatem w tle. Z drugiej strony jest też splotem niefortunnych zdarzeń i historią o tym, jakie figle potrafi płatać los, a jeśli człowiek jest komuś przeznaczony, to świat postawi ich na swojej drodze. Na ostatnich stronach powieści dowiadujemy się o tajemnicy, która zmienia wiele w historii Sadie i Maxwellów, a ja przyznam, że nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. 

Najnowsza powieść duetu Keeland & Ward dała mi swego rodzaju niedosyt. Niby jest historią skończoną, a wszelkie wątki zostały wyjaśnione, ja jednak czuję dziwne poczucie, że to nie było wszystko. Być może dlatego, że poprzednie książki kojarzyły mi się z większymi rollercoasterami emocji, a tu dostałam spokojną historię i budzącym się uczuciu. Listy od Birdie skradły mi serce, zupełnie jak cała postać dziewczynki, a jej ojciec okazał się naprawdę dobrze wykreowaną postacią, która nie pojawiała się jedynie w kontekście seksu. O ile często odnosiłam wrażenie, że chodzi mu głównie o fizyczność, tak miał również swoje przyjemne momenty. 

„Miłość w zamkniętej kopercie” to idealna opowieść na październikowy wieczór z kubkiem gorącej herbaty. Atmosfera miłości przeplata się z rodzinnymi dramatami, a na ustach czytelnika i tak pojawia się uśmiech, gdy Birdie lub jej ukochany pies rozkładają napiętą atmosferę. Dziecięca beztroskość i naiwna wiara w Mikołaja sprawia, że świat zatrzymuje się na moment, pozwalając rozkoszować się romansem autorstwa znanego już duetu. 








OPIS: Birdie Maxwell miała na pieńku ze Świętym Mikołajem. Cztery lata temu poprosiła go o coś naprawdę ważnego, ale zawiódł. Mama nie wyzdrowiała. Po namyśle dziewczynka zdecydowała się dać mu ostatnią szansę i ponownie napisała do niego list, choć do Bożego Narodzenia pozostało kilka miesięcy.
Sadie, redaktorka prowadząca kolumnę Świąteczne życzenia, często dostawała listy adresowane do Świętego Mikołaja. Rzadko jednak przychodziły już w czerwcu. A jeszcze rzadziej były tak szczere i wzruszające. Spełniła więc życzenia Birdie, przynajmniej niektóre. Jakież było jej zdziwienie, gdy za jakiś czas znowu otrzymała od małej list. A później — kolejny. Przy okazji spełniania następnego życzenia zapragnęła zobaczyć dziewczynkę, oczywiście incognito. Birdie towarzyszył ojciec. I Sadie wpadła po uszy. Sebastian Maxwell był oszałamiająco przystojnym facetem. I do tego samotnym ojcem.
Sadie nie zdołała się wycofać z zabawy w Świętego Mikołaja. Birdie stała się jej bardzo bliska, a Sebastian... cóż, był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. To wszystko sprawiło, że zachowała się irracjonalnie i... podszyła pod kogoś, kim nie była. Pewnego dnia stanęła w drzwiach ich domu.
A potem sprawy zaczęły zmierzać ku nieuchronnej katastrofie. Jedno kłamstwo wymusiło drugie. Sadie bardzo zależało na dziewczynce i jej szczęściu. Czy jednak dobre intencje mogą uzasadnić oszustwo? I co się stanie, gdy prawda wyjdzie na jaw?
A może wbrew wszystkiemu ta historia znajdzie szczęśliwe zakończenie?
List do Świętego Mikołaja stał się początkiem miłości...









Tytuł: Miłość w zamkniętej kopercie
Autor: Vi Keeland i Penelope Ward
Ilość stron: 302
Wydawnictwo: Editio
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 29 września 2021


Za możliwość przeczytania oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:






Dotychczas pisanie recenzji przychodziło mi całkiem naturalnie, gdy tylko przewracałam ostatnią stronę książki. Tym razem moja głowa jest zupełnie pusta, a ja sama nie umiem w słowa dobrać tego, co czułam po lekturze pracy Mańki Smolarczyk.

O „Sexuality Education” zagorzali czytelnicy Wattpada słyszeli w ostatnich latach przynajmniej jeden raz. Niesamowity sukces, miliony wyświetleń oraz ogromna rzesza fanów to coś, co dodawało autorce skrzydeł do podjęcia kroku o wydaniu opowiadania w formie książki. Osobiście nie jestem zwolenniczką zamieniania fanfiction w pełnoprawne powieści, a już na pewno zgrzyta mi to, gdy jest zrobione naprawdę nieudolnie. Jak to wyszło w tym wypadku? I czy tutaj dostaniemy coś nieco bardziej subtelnego niż Afterowego Hardina Scotta?

Scarlett to typowa królowa szkoły z młodzieżówek: jest najpopularniejsza, ma przyjaciela geja oraz wszyscy chcą z nią być albo znaleźć się w jej skórze. Ona jednak nie lubi romansów ze swoimi równieśnikami, ponieważ kręcą ją starsi mężczyźni. Pewnego dnia w pracy spotyka naprawdę przystojnego mężczyznę, a jakiś czas później zamiast nudnych zajęć z edukacji seksualnej pod okiem nauczyciela bez pasji, nowy temat rozpoczyna inny mężczyzna: Harry Smyth. I już od pierwszej chwili Scarlett wie, że nie spocznie, dopóki go nie zdobędzie, chociaż jest to surowo zakazane oraz nieodpowiednie. Ostatni rok szkoły przed wyjazdem na studia to jedyna okazja, aby zaszaleć. Jak wiele w życiu dziewczyny zmieni pojawienie się Harry’ego? I czy przekroczą granicę, która może zniszczyć ich przyszłość?

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że za takim uczuciem tęskniłam. Za tą bliskością. 

Zamawiając tę książkę do recenzji, naprawdę chciałam dać autorce szansę. Od publikacji Wattpadowej wersji minęło w końcu kilka lat, a skoro wydana została w tym roku, P. C. Gilbert miała szansę na dokonanie istotnych poprawek. Jej styl był bardzo przyjemny: przez te setki stron dosłownie płynęłam, ale fabuła niestety kulała. Tak samo jak kulało wmawianie czytelnikom, że to przecież nie jest fanfik, chociaż jednocześnie na niemal każdym kroku podkreślane były fakty związane z prawdziwym Harrym Stylesem. To pokazało w pewien sposób lenistwo autorki, która nie próbowała nadać Smythowi ani jednej indywidualnej cechy. A może bała się, że straci czytelników i nikt nie kupi wersji papierowej, gdy dokona zbyt wielu zmian?

Powieść, która miała pomóc nam otworzyć się na swoją seksualność sprawiała, że kartkowałam kolejne stosunki. Brzmiały one identycznie, jak dosłowne kopiuj-wklej i chociaż myślałam, że to właśnie to jest najgorsze, ostatecznym strzałem było to, jak główna bohaterka złościła się na Harry’ego, ponieważ nie domyślił się, że mogła stracić ochotę na seks w trakcie gry wstępnej. Nie mówiła ani słowa, on doszedł twierdząc, że jest świetna, a potem Scarlett bez słowa wróciła do domu. Komunikacja między tymi postaciami, a raczej jej brak sprawiał, że zgrzytałam zębami. Jak na kogoś, kto próbuje stworzyć „dorosły” związek, jakoś oboje nie umieją w dorosłość, co widać nie tylko na początku, ale również na samym końcu książki. 

Bohaterowie nie byli przedstawieni w najmniejszym stopniu. No może Sacrlett dostała swoje pięć minut przed lustrem, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, jak wygląda. Harry został opisany w kilku zdaniach, jednak charakter tej postaci dosłownie nie istniał. No bo po co, skoro Directionerki będą wiedziały, co i jak?

Jak na debiut, „Sexuality education” wypadło strasznie słabo. Okładka oraz szata graficzna całej powieści ratują sytuację, ale niestety nie poprawiają wrażenia, które wywołuje sama książka. Mocne wspomnienie 2015 roku towarzyszyły mi od pierwszej strony, aż do samego końca. Końca wypatrywanego przeze mnie z utęsknieniem i niecierpliwością, bo nie dość, że ciężko było mi wczuć się w tak schematyczną książkę, to jeszcze jak najszybciej chciałam ją odłożyć.

Polecam ją tym, którzy chcą zobaczyć, jak wyglądał Wattpad sześć lat temu. Ja należę do tej grupy czytelników, cieszących się, że literatura – nawet ta amatorska – idzie do przodu, zostawiając tamte czasy daleko za sobą. 







OPIS: 
Edukacja seksualna? Ta historia zdecydowanie wykracza poza program nauczania!
Poznajcie Scarlett. Zdolną uczennicę, lubianą koleżankę, kochaną córkę i serdeczną przyjaciółkę. Dziewczyna wydaje się mieć wszystko, o czym można marzyć w jej wieku. Wszystko, poza miłością. Żaden chłopak nie skradł jeszcze serca Scarlett, a i ona niespecjalnie o to zabiega. Przynajmniej do momentu, gdy progu kawiarni, w której dziewczyna dorabia do kieszonkowego, nie przekracza ON. Tajemniczy mężczyzna sprawia, że myśli Scarlett zaczynają biec dziwnym, nowym torem. Sky, jak nazywają ją przyjaciele, bardzo, ale to bardzo chciałaby spotkać go ponownie. Cóż, los bywa przewrotny i czasem spełnia nasze marzenia. A wtedy życie nagle wywraca się do góry nogami i w dodatku gwałtownie przyspiesza... Bo okoliczności, w jakich Scarlett ponownie spotyka przystojnego nieznajomego, są absolutnie niezwykłe. Choć jednocześnie najzwyczajniejsze pod słońcem.
Poznajcie miłosną historię, która w serwisie Wattpad doczekała się dziewięciu milionów odsłon!







Tytuł: Sexuality Education
Autor: P. C. Gilbert
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Editio
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 02 czerwca 2021


Za możliwość przeczytania oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:


  



Kolejne dni są swoistym świętem dla miłośników literatury, a wydawnictwa prześcigają się w wydawaniu nowych pozycji. Znane nazwiska przewijają się z debiutantami, a w moje ręce wpadła kolejna powieść Ludki Skrzydlewskiej i to jeszcze przedpremierowo!

„Opiekunka” to jak zwykle świetny romans z kryminałem w tle. Nie ukrywam, że nie śledzę poczynań autorki na Wattpadzie, bo cierpliwość nie jest mocną stroną. Właśnie dlatego z utęsknieniem czekam na momenty, gdy w moje ręce trafi obszerna powieść, z którą będę mogła zarwać noc. 

Tytułową opiekunką jest dwudziestodwuletnia Reese, która zajmuje się siedmioletnią Josie. Kiedy po telefonie od swojej pracodawczyni wraca do domu, by zająć się dzieckiem, nie spodziewa się, że zastanie dwa trupy i przerażoną dziewczynkę. Pomimo scen grozy, zachowuje zimną krew i przysięga sobie, że zrobi wszystko, by Josie była bezpieczna. Nawet kosztem kłamania na policji. Praca opiekunki przez ostatni rok stała się czymś więcej, a ona wie, że relacje z podopieczną wykraczają zdecydowanie poza pracę. Przywiązana do Josephine nie umie sobie wyobrazić rozstania, na które początkowo naciska biologiczny ojciec dziecka.

Owen Maxwell to męska część ciała nazywana przekleństwem. Pozwala córce spędzić w pogotowiu opiekuńczym kilka długich dni, które są w zasadzie niczym w porównaniu z latami, podczas których nie interesował się dzieckiem. To jego asystentka wysyłała prezenty na urodziny i święta, a on nawet nie zaprzątał sobie głowy pytaniem co kupiła tym razem. Zerowa relacja z Josie sprawia, że dziewczynka mu nie ufa, a on nawet wybitnie nie kwapi się, by to naprawić. 

Owen nie bawi się w związki. Woli numerki na jeden raz i denerwuje się, gdy coś ciągnie go do Reese, która przez różnicę wieku, jest w jego oczach dzieciakiem. W końcu uświadamia sobie, że to coś więcej niż zwykły pociąg fizyczny. Opieka nad Josie zbliża ich do siebie, a oni wychodzą ze swoich stref komfortu. 


Dla Reese mam ochotę zrobić wszystko, przed czym uciekałem przez ostatnie lata


„Opiekunka” Ludki Skrzydlewskiej to opowieść o demonach przeszłości i walce, by te nie przejęły kontroli nad teraźniejszością. To historia miłości, która powstała z chęci ochrony Josie, by nie pozwolić jej skończyć z traumą. Ludka w świetny sposób pokazuje, jak wielką moc ma miłość, a trzynastoletnia różnica wieku jest tak naprawdę niczym.

Powieści Ludki charakteryzują się mocnym researchem i przygotowaniem, a „Opiekunka” jest tego świetnym przykładem. Josie jest typowym siedmioletnim dzieckiem, chociaż kreacja dzieci w książkach często jest naprawdę słaba. Wolno rozwijający się romans i sceny erotyczne, do których ostatecznie nie dochodziło przez losowe sytuacje, nadawały powieści realizmu. Styl Skrzydlewskiej zachwyca mnie za każdym razem, a ja nie mogę się nadziwić lekkiego i jednocześnie zagranicznego pióra, bo poziomem nie odbiega od prac zagranicznych autorów znanych z list bestsellerów. 

Ludka Skrzydlewska to autorka, która pokazuje, że kolejne powieści są tylko lepsze i lepsze. Z niecierpliwością czekam na kolejne powieści, które wciągną mnie w miłosny świat, okraszony nutką kryminału. Z ręką na sercu polecam każdemu, kto ma ochotę na małe hate – love z przystojnym trzydziestopięciolatkiem oraz odkrywanie tajemnic, które mogą zniszczyć wszystko. 







OPIS: Kryminalna intryga i płomienny romans w nowej książce autorki Sentymentalnej bzdury, Negatywu szczęścia i Po godzinach
Życiem siedmioletniej Josie Spencer nieoczekiwanie wstrząsa tragedia - zamordowani zostają matka i ojczym dziewczynki. Pocieszenie daje jej jedynie obecność ukochanej opiekunki. Reese Anderson, dwudziestodwuletnia studentka psychologii, bardzo mocno angażuje się w opiekę nad osieroconym dzieckiem. Do tego stopnia, że dla jego dobra jest skłonna zataić przed policją fakty, które mogłyby ściągnąć na Josie uwagę sprawców napadu.
Gdy do Los Angeles przylatuje biologiczny ojciec dziewczynki, Reese pomaga mu w nawiązaniu kontaktu z córką. Nie jest to proste - Owen nigdy nie chciał być obecny w jej życiu, więc Josie nie zna ojca i trochę się go obawia. Sytuacji nie ułatwia to, że mężczyzna nie do końca ufa Reese, a ona z jakichś przyczyn trzyma facetów na dystans. A jednak, chociażby ze względu na Josie, tych dwoje będzie musiało odłożyć na bok uprzedzenia i zbliżyć się do siebie. Bo niebezpieczeństwo wciąż czyha...
Ludka Skrzydlewska napisała powieść, która trzyma w napięciu od pierwszych stron!






Tytuł: Opiekunka
Autor: Ludka Skrzydlewska
Ilość stron: 402
Wydawnictwo: Editio
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 16 czerwca 2021


Za możliwość przeczytania oraz recenzji dziękujemy wydawnictwu:



     


Duet Penelope Ward & Vi Keeland zawsze biorę w ciemno, bo jeszcze chyba nigdy się nie zawiodłam. Z ogromnym podekscytowaniem wchodzę w kolejne światy pełne miłości, zastanawiając się, czym tym razem uraczy mnie ta para. 

   


Penelope Ward to autorka, po której książki sięgam bez większego namysłu, bo wiem, że będą cudowną przygodą i porwą mnie na długie godziny, podczas których będę się wzruszać i śmiać, a aura miłości ucieszy moją duszę. Tak było i tym razem, a ja spędziłam naprawdę przyjemny czas wśród zakochanej młodzieży.


Po wydaniu drugiej części „Trapped” do której jeszcze nie zdołałam dotrzeć czytelniczo, mamy kolejną premierę. Alicja Skirgajłło zapowiadała „Pokonanego” jeszcze niedawno, a już w lutym powieść ta miała oficjalną premierę. Od samego początku chciałam ją przeczytać, bo chociaż opis pozostawiał u mnie nutkę zmieszania oraz sugestię kolejnego nudnego romansu pozornie złego chłopca, który całkowicie się zmienia dla kobiety, postanowiłam zaryzykować. I tak oto minęły mi zaskakująco krótkie dwa dni, podczas których wciągnęłam tę powieść niemal na jednym wdechu. Droga z pracy dawno nie była tak szybka, tak samo jak szybko skończyła się ta historia.   


Mamy taką zasadę z Novą, by wymieniać się autorami i dać drugiej połówce Kreatywnego teamu poznać pisarza, który i nam się podobał. Penelope Ward podbiła już jedno serce naszej dwójki, a teraz przyszedł czas na mnie.




Polska w czasach PRL-u kojarzy się z biedą, długimi kolejkami oraz z kartkami na zakupy. Gdyby do tego przerażającego miksu dodać jeszcze nalot zombiaków to powstaje wizja, którą ciężko sobie wyobrazić. Na szczęście sami nie musimy tworzyć sobie wizji, Dariusz Dusza zrobił to za nas i całą historię przedstawił w swojej powieści pod tytułem “Zombie Fest”.

Rok 2020 obfituje w mnóstwo premier już od pierwszych chwil, zwłaszcza jeśli chodzi o debiutantów. I tym razem wydawnictwa połasiły się na prace, które początkowo publikowane były na Wattpadzie. Ten pomarańczowy portal niesie ze sobą fatum ałtoreczek, a ja podchodziłam do książki Ludki z nutką rezerwy, wiedząc, że znaczek „Ponad milion odsłon na Wattpadzie” zazwyczaj jest synonimem słabej książki. Miłe zaskoczenie przyszło naprawdę szybko, a ja czułam, że moja przygoda z Bzdurką nie będzie męczarnią, a jedynie świetnym prezentem urodzinowym, bo to właśnie tego dnia powieść Skrzydlewskiej ma zadebiutować na półkach wielu księgarni.



Veronica Cross to dwudziestotrzyletnia dziewczyna, która w ucieczce przed przeszłością przeprowadza się do Londynu. Oziębły stosunek do ludzi i brak umiejętności zagrzania sobie miejsca, sprawia, że nosi przezwisko Królowa Śniegu. W fundacji pomagającej ofiarom przemocy poznaje Tony’ego, przed którym otwiera się, dając sobie szansę na cudowną przyjaźń. Homoseksualna orientacja mężczyzny sprawia, że Ron czuje się bezpieczna, a mózg nie podsyła jej wizji ataku i odebrania jej niewinności. Sprawa komplikuje się, gdy odbiera telefon od ucieszonej matki z informacją o ślubie siostry, który odbywa się za kilka dni.  Rodzina młodej kobiety oczekuje bowiem, że zjawi się ona ze swoim narzeczonym, o którym kiedyś wspomniała. Vee nie spodziewała się, że utknie w pętli kłamstw, a do rodzinnej miejscowości będzie zmuszona jechać z Henrym ¬– bratem swojego przyjaciela. Ustalone zasady miały pomóc im przetrwać horror weekendu, a demony przeszłości powrócą szybciej niż mogłaby się tego spodziewać. Głównie za sprawą Cartera, przez którego od pięciu lat żyje w strachu, a każdy mężczyzna kojarzy jej się tylko z bólem i cierpieniem.
Henry okazuje się ideałem. Kochany, troskliwy, dobrze sytuowany mężczyzna prędko podbija serce wszystkich bliskich, a Veronica czuje się przy nim miło, wiedząc, że i on poszedł w ślady brata i nie gustuje w kobietach. Czuje się przyjemnie, słysząc w jaki sposób wypowiada się o niej i nie zdaje sobie sprawy, że mężczyzna naprawdę zaczyna coś czuć pomimo dość krótkiego stażu. Zwłaszcza, że żyje w błogim przekonaniu o innej orientacji seksualnej nowego znajomego.

– Wszystko poszło dobrze. Twój ojciec mi wierzy.
– Co takiego mu powiedziałeś, że ci uwierzył? – zapytałam, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. Zaśmiał mi się prosto do ucha.
– Jak to co? Że cię kocham i zrobię dla ciebie wszystko, to chyba oczywiste?


Sielanka nie trwa wiecznie, a poślubny rodzinny wyjazd nad morze zamienia się w udrękę, gdy na jaw wychodzą prawdziwe intencje Henry’ego. Okazuje się bowiem, że jego zainteresowanie początkowo skupione było na Carterze, przeciwko któremu już niedługo ma prowadzić sprawę w sądzie. Veronica czuje się zdradzona ¬¬– nie tylko ze strony fałszywego ukochanego, ale także ze strony rodziny, która nadal zamiata pod dywan krzywdy wyrządzone jej przez Cartera.
Przez blisko trzysta stron z niecierpliwością czekałam na obiecany wątek sensacyjny i kryminalny, o którym czytałam w innych recenzjach, które miały podsycić moje oczekiwanie. Wreszcie zostałam wrzucona w wir gwałtów, molestowania, spalonych budynków i niewytłumaczalnych śmierci czy pościgów policji. Ludka w lekki sposób wprowadza czytelnika w świat, gdzie rządzą pieniądze i układy, spychając nieco romans na drugi plan.

Wbrew pozorom „Sentymentalna bzdura” to nie przesłodzona historia o miłości, ubarwiona schematami i mnóstwem scen erotycznych. Te ostatnie są napisane w wysublimowany sposób, przekształcając stosunek w pełną romantyzmu chwilę, a nie zwykłe pieprzenie, co jest bardzo częstym zjawiskiem u autorów znanych z Wattpada.

Ludka zabiera nas w długą, niemal sześćsetstronicową podróż po zakamarkach strachu, miłości, zaufania i chęci ochrony. Jednocześnie pokazuje toksyczne relacje rodzinne, gdzie pieniądze potrafią sprawić, że rodzice sprzedadzą własne dziecko. Oczywiście nie ma książek idealnych ¬¬– i tu zdarzały się powtórzenia, a nawet mnóstwo takich przypadków, brak kropek, połączone zdania, kilka zbędnych zapychaczy. Niewielkie niuanse są jednak niczym w przypadku tak dobrej powieści, która ma premierę już dwunastego lutego, a w szale toksycznych relacji u Lipińskiej (recenzja „Kolejne 365 dni”) lub K.N Haner („Złe miejsce"). Okładka przyciąga wzrok i jest jedynie zapowiedzią dobrej książki, która jest tak samo świetna na zewnątrz jak i wewnątrz, a ja polecam ją każdemu, kto chce sobie umilić wieczór w dzień zakochanych.

OPIS: Veronica, dziewczyna z niewielkiego angielskiego miasteczka, od pięciu lat mieszka w Londynie. Trenuje krav magę, pracuje w różnych firmach, zmienia korporacje jak rękawiczki. Dokładnie tak jak niektórzy ludzie zmieniają partnerów. Tyle że Veronica nie ma nikogo, kim byłaby zainteresowana. Za plecami nazywana „królową śniegu”, ma uzasadnione powody, by odczuwać niechęć do mężczyzn, szczególnie tych, którym się podoba. 
Dziewczyna została zaproszona na ślub starszej siostry — i ma poważny kłopot. Wizyta w rodzinnych stronach to powrót do historii, o której od pięciu lat próbuje zapomnieć. Za smutną przeszłością Veroniki stoi konkretna osoba, niejaki Carter, drapieżca seksualny z rodu o szerokich koneksjach. Niestety, także brat pana młodego. Rodzice Veroniki marzą, by wyswatać ją z Carterem. Aby tego uniknąć, dziewczyna postanawia pojawić się na weselu w towarzystwie jakiegokolwiek mężczyzny, którego będzie mogła przedstawić jako swojego narzeczonego. Na szczęście londyński przyjaciel Tony podsuwa jej swojego brata Henry’ego, przystojnego i sympatycznego geja, który wspaniałomyślnie zgadza się odegrać rolę przyszłego męża. Veronica jest uratowana! Tylko że Henry wcale nie jest gejem, a jego postępowaniem kierują konkretne pobudki...

Starsze posty Strona główna

 

Na skróty

     
     
     
     
 

Kreatywne oceny

01/10 02/10 03/10 04/10 05/10 06/10 07/10 08/10 09/10 10/10 Patronat Medialny

POPULAR POSTS

  • Kolejne 365 dni – Blanka Lipińska
  • Depresja, czyli gdy każdy oddech boli – Monika Kotlarek
  • Narzeczona na chwilę – Monika Serafin
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Zaobserwuj nas na Facebooku!

Czarno na kreatywnym

Zostań z nami

Odwiedziny

Archiwum bloga

W skrócie

Jesteśmy czarno na kreatywnym — pikselowym atramentem niekonwencjonalnie wypowiadamy się na interesujące nas tematy, wykorzystując w ten sposób chwilę wolnego czasu w szalonym zagranicznym życiu.

Popularne posty

  • [PRZEDPREMIEROWO] “DRWAL. MIŁOŚĆ, KTÓRA NARODZIŁA SIĘ Z NATURY" – K. N. Haner
  • [PRZEPDREMIEROWA RECENZJA PATRONACKA] Awangarda – K. N. Haner
  • DZIECI Z BULLERBYN – Astrid Lindgren

Nasze najnowsze patronaty

Nasze najnowsze patronaty

Copyright © Czarno na Kreatywnym. Designed & Developed by OddThemes