Władczyni mroku – K. C. Hiddenston


Jestem urażona tą książką na tak wiele sposobów, że potrzebuję terapii żelkowej. 
Wobec „Władczyni mroku” miałam niewielkie oczekiwania; opis mnie nie porwał, początek totalnie znudził. Dalsze rozdziały jednak powoli wzbudzały zainteresowanie, przez co nieświadomie poprzeczka wymagań rosła i rosła. Ta pozycja nie była wcale długa; posiada niespełna 213 stron, a jeszcze przed rozpoczęciem lektury byłam pewna, że szybko mi pójdzie i może nawet fajnie się będę przy niej bawiła. Wolny dzień, ciepły kocyk oraz skupienie ale niestety, jak to mówi Emma; otóż nie tym razem. I cyk, kolejna zła książka odhaczona. 

Chryste, normalni ludzie dowiadują się, że są adoptowani lub że mają AIDS. A ja? Okazuje się, że zamiast guza mózgu dostaję paszport do piekła.

Mamy tu do czynienia z dziwnym połączeniem dwóch światów; jednego, w którym żyje Megan Rivers – aspirująca pisarka, pierdoła oraz totalna wieśniaczka, oraz drugiego, czyli piekła i nieba, gdzie znajdziemy postacie takie jak Lucyfer, Lilith i Anioł Gabriel. Są one połączone, dzięki czemu  z każdym kolejnym rozdziałem przeskakujemy między wieloma miejscami, obserwując tak naprawdę te same postacie z innych perspektyw. Fantastyka puka z każdej strony, a logika od dołu, bo niestety właśnie tam została pochowana. Otocznie nie zostało ani odrobinę wykreowane ani przedstawione, czytelnik zmuszony był zwyczajnie wszystkiego się domyślić oraz poniekąd samemu dopowiadać sobie pewne rzeczy, co w książkach nie powinno mieć miejsca. I ja wcale nie chcę się czepiać, bo serio miałam nadzieję na lekką i przyjemną książkę; uwierzcie, że temat Diabła, piekła oraz walki z dobrem serio mnie interesował, bo od dawna wielbię złoczyńców, którzy przedstawieni byli jako coś innego niż tylko antagoniści. Tutaj jednak naprawdę wszystko poległo śmiercią tragiczną. Nasza bohaterka jest wieśniarą. I tyle. Co chwila rzuca przekleństwami, a zamiast jakiegokolwiek innego synonimu, co kilka stron pluje słowem “wdechowe”. Nie dało się jej współczuć ani kibicować, nawet po informacjach na temat tego, że jest sierotą. Nie mówiąc już o sympatii, której nie dostała ode mnie wcale, co po prostu zawdzięcza swojemu zachowaniu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to może nie ona jest antagonistą, którego czekało złe zakończenie. Niestety byłam w wielkim błędzie. 

Każdy chce posmakować władzy. Nawet jeśli jest splamiona krwią.



Nie szukając już na siły pozytywów, bo zwyczajnie nie istniały, cała ta pozycja była niesmaczna oraz pozbawiona taktu. Kultowe kalki przebijały nieumiejętnie wykorzystane i utarte ścieżki, a wykorzystane w tak zły sposób nawiązania do Biblii wołały o pomstę do nieba. Tragicznie poprowadzona narracja mieszała w umysłach czytelników, przez co chwilami zwyczajnie nie dało się dostrzec, co w jaki sposób funkcjonuje. Porównując moją opinię z innymi, mam wrażenie, że czytałam kompletnie oddzielną książkę. Ciężko było mi dostrzec pewne rzeczy i chociaż naprawdę śledziłam każdą stronę, w głowie miałam kompletny wir przypadkowych scen bez większego połączenia.

Najgorsze jest jednak wrażenie, że właśnie taka ta pozycja miała być; nieskładna oraz kontrowersyjna na siłę, aby tylko autorka zdobyła rozgłos. Nie wyszło, bo chociaż od premiery minęło niespełna kilka miesięcy, ja słyszałam o tej pozycji może ze dwa razy. Zauważyć dało się jakie takie starania, bo fabuła tego typu, gdzie mamy możliwość apokalipsy, liczne zwroty oraz knucie po kątach, na pewno nie powstała na kolanie. Poprowadzenie jej oraz przelanie na papier kompletnie nie wyszło, a dodatkową rzeczą, którą autorka podczas pisania strzeliła sobie w kolano było mieszanie osób pierwszych i trzeciej. W pewnym momencie książka ociekała niechęcią, gdzie na chama kopiowane były zdania z opisem powietrza oraz jego zapachu znajdujące się zaledwie dwie linijki wyżej. Brakiem jakiegokolwiek sensu było działanie ludzkiego wina na Lilith, czyli postać pozornie niezniszczalną – zaśmiałam się wtedy głośniej, niż powinnam, a potem dopadł mnie smutek na myśl, że coś tak tragicznego naprawdę puszczono do druku. 

Słowem podsumowania musze powiedzieć, że K. C. Hiddenston zwyczajnie stworzyła świat, w którym wszyscy i wszystko jest złe, a jedyną wartością są seks oraz poniżanie kobiet. Na gloryfikację czegoś takiego nie mogę jednak patrzeć, a już na pewno nie będę tego aprobować. Jedno jest więc pewne; ten literacki debiut, chociaż nie jedyny w tym roku, według mnie jest zdecydowanie najgorszy.


OPIS: Nawet Bóg nie zna większej siły niż miłość. Biada temu, kto stanie jej na drodze!
Megan Rivers jest tak przeciętna, jak tylko może być trzydziestoletnia kobieta mieszkająca w San Francisco. Jedyną niezwykłą rzeczą, którą ją wyróżnia, jest tatuaż zdobiący jej plecy. Jej zwyczajne i nudne życie zmienia się w dniu, w którym oblewa swojego szefa kawą. W niewyjaśnionych, ale niewątpliwe paranormalnych okolicznościach napój zamienia się we wrzątek. Oczywiście natychmiast zostaje zwolniona.
Kolejne dni obfitują w coraz więcej trudnych do wyjaśnienia wydarzeń. Ludzie z otoczenia Megan zaczynają umierać, a w niej budzą się niepokojące zdolności. Również na świecie dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy... Kiedy w życiu kobiety pojawia się tajemniczy i nieziemsko przystojny Nicholas Marlowe, Megan nie może oprzeć się wrażeniu, że zna go doskonale. Jakby spędziła z nim wieczność...





Tytuł: Władczyni mroku
Autor: K. C. Hiddenston
Ilość stron: 213
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
Wydanie: 15 maja 2019




2 comments

  1. Wiele razy widziałam i czytałam opinie o tej książce, no i cóż... Twoja opinia nie zmieniła mojego przekonania by po nią nie sięgać ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, ale mocna recenzja. Ja zerkałam na tę książkę od pewnego czasu próbując ją gdzieś wcisnąć w moje czytelnicze plany, ale teraz czym prędzej skreślam z listy do czytania...

    OdpowiedzUsuń