Miłość niczyja – Maria Jurkiewicz & Sławomir Bogacki



Jest kilka rodzajów autodestrukcji, między innymi próby samobójcze, samookaleczenie, nadużywanie substancji psychoaktywnych. Dodałabym do tego katowanie się słabymi książkami i tutaj jestem jak słynny osioł z bajki o ogrze, który z radością wykrzykuje „Ja chcę jeszcze raz!”. Cóż, niektórzy brną w toksyczne związki, ja taplam się w zbiorze słów, gdzie każda strona jest niczym mała igiełka, która denerwująco wbija się w skórę, dając poczucie dyskomfortu. To ten cholerny okruszek chipsa, który po wieczorze z Netflixem ginie gdzieś w pościeli i objawia się nieprzyjemnym uczuciem w środku nocy.

„Miłość niczyja” to opowieść o spotkaniu pozornie obcych i różnych osób. Morten to zagubiona dusza, radiowiec, tonący w nicości i bólu istnienia, który próbuje pokonać, narkotyzując się i przyjaźniąc z uzależnieniami. Uważa, że jedynym ratunkiem dla niego jest samotność, jednak tuła się po świecie, szukając swojego Anioła. Anna to dojrzała kobieta z pozornie uporządkowanym światem. Dzieli go z mężem i dwoma synami. Na pierwszy rzut oka jej życie mogłoby wydawać się szczęśliwe, ale jej wnętrze jest puste niczym studnia w czasie suszy. Tęskni za czymś, czego nigdy nie czuła, za dotykiem, który niepodobny byłby do tego podczas wymuszonego seksu z Januszem oraz poczucia spełnienia. Spotykają się w miejscu, które nigdy nie powinno widzieć spotkania potencjalnych kochanków – szkolny zjazd absolwentów stawia ich na swojej drodze, a oni spędzają długą noc na poznawaniu się. 

Pisarski duet Jurkiewicz i Bogackiego to powieść, która miała umilić mi długie godziny w pracy, w której łatwiej mi założyć słuchawki niż czytać litery zapisane na papierze. Kilkugodzinny audiobook okazał się tak trudną do przebycia drogą, że męczyłam się długie tygodnie, początkowo porzucając go i obiecując sobie, że już nigdy więcej nie wejdę w odpowiedni folder. No cóż, dotrzymywanie obietnic chyba nie jest moją mocną stroną. „Miłość niczyja” to dla mnie właściwie książka o niczym. Narzekania na męża, dom, tęsknotę właściwie nie wiadomo za czym. Anna sama przyznaje, że przy Januszu nigdy nie czuła się kochana oraz dostatecznie kobieca. Opisuje traktowanie swojej osoby jako przedmiot do zaspokajania mężczyzny i sprzątania czy pilnowania, by wszyscy chłopcy w domu na pewno zmienili bieliznę, bo w razie nieprzygotowania nowych majtek, są w stanie założyć te z dnia poprzedniego. Momentami zastanawiałam się, dlaczego właściwie związała się ze swoim mężem i wiecie co? Ona chyba też tego nie wie. Morten natomiast przypominał mi Darka z „39 i pół”. Z tą różnicą, że serialowy bohater to czterdziestolatek w kryzysie wieku średniego, który odkrywa młodość na nowo i znowu jest zbuntowanym punkiem. Książkowy radiowiec to wyrośnięte emo, który opowiadając o sobie, potrafi jedynie podkreślać nicość, jaka go otacza oraz ból istnienia, przez który cierpi, odkąd tylko pamięta. Para wieczór i noc spędza na rozmowach i poznawaniu się, snując nierealne marzenia i topiąc się w rosnącej fascynacji drugą osobą. To uczucie wydawało mi się w pewnej chwili chore i nie dowierzałam, słysząc pytanie Mortena o miłość czy siedząc w głowie Anny, dostawałam w twarz słowami, że chętnie wpełzłaby w jego ramiona i zostawiła za sobą osoby, wobec których ma zobowiązania. Rzucanie aluzji o miłości czy pragnienie zostania już na zawsze, gdy jest się w wieloletnim związku, to coś, czego nie mogę zrozumieć. Książka pełna jest minusów – zaczynając na braku zalet u drugich osób i wiecznym narzekaniu, idąc dalej przez brak akcji, na szybko rozwijających się uczuciach kończąc. Rozumiem fascynację drugim człowiekiem i chęć poznania go, ale nie umiem zrozumieć, co autorzy mieli na myśli, robiąc z dwójki obcych sobie ludzi, osoby chętne do porzucenia wszystkiego i wyznania sobie miłości po kilku godzinach znajomości. Być może odczucia byłyby inne, gdyby książka nie trafiła mi się pod postacią audiobooka – błędy w wymowie lektora to coś, co wprawiło mnie poczucie zażenowania. Nie umiem wybaczyć puzzli czytanych jako „pucle” (a może chodziło o zupełnie inne słowo?) czy tytuł kultowego filmu „Love actually” jako „low aktuali”. Akszli

Dość długo dojrzewałam do recenzji tej książki, wymieniając w głowie plusy i minusy, bo przecież nie ma powieści idealnych. Szkoda, że idealne są tutaj jedynie cytowane piosenki i to one dodały jedną gwiazdkę do tej marnej oceny.


OPIS: Opowieść o spotkaniu dwojga artystycznych dusz, które los zetknął ze sobą w pewien weekend. Ona to zorganizowana żona, matka dwójki dzieci, on – samotny, zamknięty w sobie dziennikarz radiowy. Anna jest na granicy załamania nerwowego – pomimo pozornej harmonii rodzinnej odczuwa niepokój i poczucie niespełnienia zawodowego. Tkwią w niej artystyczne tęsknoty, ale utajone czekają na bardziej sprzyjające warunki dla swojego rozwoju. Morten nie ma rodziny, jest niezależny, ale tylko pozornie, bo już dawno został zniewolony przez swoje powracające i nasilające się stany lękowe. Poczucie samotności próbuje zgłuszyć różnymi używkami. Skuteczną terapią i ucieczką jest miłość do muzyki, ale jak się okazuje, nawet ona nie potrafi zrekompensować mu braku uczucia i ciepła drugiego człowieka. Przypadkowe spotkanie tych dwojga wywiera na nich ogromny wpływ. Dostrzegają w sobie wiele podobieństw. Rozumieją nawzajem swoje lęki i tęsknoty. Rozmowa otwiera ich na siebie i pozwala spojrzeć z dystansem na swoje dotychczasowe życie.





Tytuł: Miłość niczyja
Autor: Maria Jurkiewicz & Sławomir Bogacki
Ilość stron: 208
Wydawnictwo: Videograf
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 18 sierpnia 2016


1 comments

  1. Szkoda, że książka tak bardzo Cię rozczarowała. Mnie się podobała.

    OdpowiedzUsuń