Sama nie wiem jak to się stało, że recenzja ostatniego tomu o Morfeuszu nie wleciała na bloga wcześniej. Lekturę tej książki mam już dawno za sobą, ale wydarzenia poprzednich tygodni skutecznie odciągały mnie od pisania czegokolwiek, czy to autorskich tekstów czy opinii, które tu wrzucam. Teraz jednak nadrabiam przed gorącym okresem – czerwiec będzie w Kreatywnym Teamie pełen książkowych premier i to tych dobrych, bo nie objęłybyśmy patronatem medialnym powieści, za jakie byśmy nie poręczyły. Na liście moich przeczytanych grzeszków, którym jakoś nie było po drodze znaleźć się na blogu od dawna znajduje się Kasia Haner oraz zamknięcie serii o Cassandrze i Adamie. Dzisiaj nieodwracalnie zakończymy ten rozdział – rozdział, który był również moim swoistym początkiem w blogowym świecie.
Bohaterowie „Piętna…” mają za sobą całe piekło, a teraz próbują odbudować swoje życie. Adam zdobył wszystko, o czym marzył: jego ukochana nie jest już w niebezpieczeństwie, a synek rośnie jak na drożdżach. Przeszłość rzuca cień na obecne życie tej rodziny, jednak dzielnie próbują radzić sobie ze wszystkim. Traumy przepracowują z pomocą odpowiednich specjalistów, starając się jak nigdy wcześniej, aby dobra passa trwała wieczność. Problemy jednak wracają szybciej niż ktokolwiek może oczekiwać, a Mirrors oraz jego członkowie nie dadzą o sobie zapomnieć. Czwarty tom to opowieść o Morfeuszu – jego wewnętrznej walce, aby mimo potknięć dalej iść dobrą ścieżką. O poświęceniach, na jakie musi się zdobyć w celu uratowania rodziny. Potrzebowałam całej książki z perspektywy właśnie tej postaci, bo nie ukrywam, że jest moją ulubioną. I naprawdę nie mogłam się doczekać chwili, w której poznam całą jego historię, łącznie z przeszłością dotyczącą Camilli i jego początków jako „kogoś więcej”. To, czego brakowało mi w poprzednich tomach, teraz zostało zaserwowane. I to nie na srebrnej tacy, a złotej, naprawdę lśniącej oraz dopieszczonej.
Po tylu latach czekania muszę niestety zmierzyć się ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami, które nie do końca zostały spełnione. Liczyłam na dreszczyk emocji, na perwersję i wyuzdanie tak wielkie, że odbierze mi dech. Na książkę z krwi i kości, na podsumowanie lat rozwoju twórczego autorki, której „Sny Morfeusza” to debiut literacki. To, co otrzymałam, było dobrze napisanym dodatkiem do serii ze szczęśliwym zakończeniem. Coś, co równie dobrze mogłoby wisieć na Wattpadzie jako nieszczególnie długie opowiadanie.
Kasia Haner wcale nie kryła się z tym, że ta część napisana została dla fanek i na ich bezpośrednią prośbę. Czy było to coś złego? Patrząc na to, że byłam w ich gronie – nie. Przebierałam nogami niecierpliwie czekając i kibicując autorce, bo mam straszną słabość do Adama i już nie mogłam się doczekać tego, co spotka go dalej. Powrót byłej ukochanej? A może ponowienie błędów przeszłości, które tym razem odbiorą mu rodzinę?
Mawia się, że wszystko, co dobre, szybko się kończy. W wypadku serii o Morfeuszu koniec nastał już kilka lat temu, przy premierze trzeciego tomu serii „Mafijna miłość”. Pomimo największego sentymentu oraz dość miło spędzonych chwil, muszę z całą świadomością przyznać, że „Piętno Morfeusza” nie wniosło za wiele. Nie wszystkie książki jednak muszą całkowicie zmieniać nasz światopogląd. Niektóre, tak jak ta, mogą po prostu być miłą odskocznią i nostalgicznym powrotem do pewnej ery, która nieodwracalnie minęła.
1 comments
Nie czytałam ani 3, ani tej części. Na razie nie zamierzam, bo czasu nie ma, ale myślę, że kiedyś wrócę do tej serii :)
OdpowiedzUsuń