Choćbym miała za to spłonąć – M. Slavik

 


Autorzy wydający metodą self-publishingową są ostatnio coraz bardziej popularni, a coś, co kiedyś uważane było za desperację odrzuconych przez wydawców pisarzy w mgnieniu oka ewoluowało. W czasach, gdy media społecznościowe mogą przyciągnąć całą rzeszę czytelników, przemyślana oraz rozplanowana promocja to klucz do ogromnej popularności bez inwestowania mnóstwa pieniędzy w ciemno. Jednym z takich autorów, którzy na każdym kroku wykorzystują potęgę promocji online, jest Monika Sławik. Dziewczyna odrzucona przez dwudziestu wydawców, postawiła wszystko na jedną kartę, odnalazła osoby chętne do współpracy i spełniła swoje marzenie. Kilka miesięcy po debiutanckiej powieści o tytule „Nie pozwolę ci uciec”, ponownie uderza, świętując niedawno premierę pierwszej książki urban fantasy. I to właśnie o tej drugiej powieści powiem Wam dzisiaj kilka słów.     

Lavender pracuje w herbaciarni, ma dwadzieścia lat… i włada magią. Nie ma jednak w życiu łatwo, bo jest zdana praktycznie na siebie. Ludzie, którzy mieli kochać ją bezwarunkowo, wspierać oraz podnosić na duchu w trudnych chwilach, wyrzekli się jej, traktując jedynie jako zło konieczne. Sabat, w którym każda czarownica powinna mieć swój dom, dla niej był bolesnym fragmentem życiowej układanki oraz pokazaniem, że niektóre powiązania nie znaczą, iż ktoś naprawdę jest naszą rodziną. Można powiedzieć, że im więcej jednak przeszkód staje na jej drodze, tym bardziej los podpowiada jej, w jaki sposób trafić na odpowiednią ścieżkę. Może nie jest ona łatwa oraz usłana różami, jednak wydaje się tą właściwą. Tak samo jak każde zaklęcie dodawane do herbat Lav, dzięki którym chociaż w drobnym stopniu używa swojego Mroku do czegoś dobrego, zamiast krzywdzić ludzi dookoła.     

Sielanka dziewczyny nie trwa jednak długo: w końcu ktoś trafia na jej ślad. Jak na złość jest to Strażnik, który po wysłuchaniu jej historii postanawia przymknąć oko na drobne grzeszki czarownicy. Szybko jednak oboje dochodzą do wniosku, że za nieokiełznaną mocą Lavender musi stać coś więcej. Jak wiele przyjdzie im zapłacić za bezpieczeństwo osób, na których im zależy? I jaki związek ma z tym wszystkim druga Niezwiązana, której Mroku również nie dało się ukryć w jej krysztale?    

Monika Sławik to autorka, którą, jak pewnie większość jej czytelników, odkryłam na TikToku. Najpierw z dozą rezerwy podchodziłam do publikowanych przez nią filmików, a zanim się zorientowałam, już przechodziłam na Instagram, nadrabiając zamieszczone tam treści. Z jej debiutem jakoś nie było mi po drodze. Piękna okładka strasznie kusiła, ale dotarłam ledwo do połowy „Nie pozwolę ci uciec”, bo zachowania głównej bohaterki dawały mi w kość i strasznie utrudniały czytanie. Gdy jednak na jaw wyszła zapowiedź tak zwanej „wiedźmowej książki”, całkowicie przepadłam. Śledziłam z wyczekiwaniem każdy kolejny post, próbowałam zgadnąć tytuł, a widząc okładkę dosłownie zaniemówiłam. Obiecałam sobie, że gdy tylko „Choćbym miała za to spłonąć” pojawi się na Legimi, rzucę wszystko i zacznę czytać. Niestety przez objętość oraz natłok obowiązków związanych z uczelnią, a potem pracą szło mi dość mozolnie jak na własne możliwości, jednak wreszcie dotarłam do końca pierwszego tomu.     

I kurczę, co to była za jazda.     

Działo się bardzo dużo, to muszę przyznać ze szczerością. Nie było niepotrzebnych zapychaczy, akcja była wartka, wątki przemyślane. Niektóre z nich wręcz sprawiały, że dosłownie miałam ciarki. Niestety mam kilka zastrzeżeń co do najważniejszych scen, bo główny punkt kulminacyjny całej książki był dosyć oczywisty. Nie będę rzucała za dużych spoilerów, ale w książce tego typu, która kręci się wokół walczenia z własną naturą, odnajdowania prawdziwej rodziny oraz znalezienia odpowiedzi na pytanie „kto przeżyje?”, motywy rodem z typowych opowiadań dla nastolatek trochę mi zgrzytały, nie podbijając napięcia w szczególnym stopniu.     

„Choćbym miała za to spłonąć” to wizualnie przepiękna książka z naprawdę przyjemną treścią, która na pewno wciągnie Was na długie godziny. Jeżeli mogę coś polecić, to sięgnijcie po ebooka na Legimi, a papierową wersję kupcie dla estetycznego wyglądu i dodania odrobiny magii dla swoich półek, bo po mojej rychłej przygodzie z pewnymi grubymi powieściami odradzę Wam czytanie tak sporej książki na papierze. 

Swoje egzemplarze, fizyczne i elektroniczne, drugiej powieści Moniki Sławik możecie zamówić w jej sklepie, do którego link macie TUTAJ.       



 

OPIS: Dwudziestoletnia Lavender to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która na co dzień pracuje w herbaciarni, stara się sprostać wymaganiom rodziny i poukładać swoje życie. Tylko że do serwowanych herbat dodaje zaklęcia, a jej rodziną jest bostoński sabat, który uważa ją za wybryk natury. Marzenia o spokojnym i ułożonym życiu z dnia na dzień zdają się coraz bardziej odległe, gdy moc dziewczyny zaczyna wymykać się spod kontroli. Lav nie może liczyć na jakiekolwiek wsparcie, więc sama próbuje ją okiełznać i… wtedy zostaje przyłapana. Strażnik to ostatnia osoba, która powinna wiedzieć, że Lav używa Mroku bez nadzoru. Dlaczego więc młody mężczyzna tak chętnie chce jej pomóc? Wkrótce okazuje się, że dziewczyna nie jest i nigdy nie była jak inne czarownice. No bo jak może być, jeśli w jej wnętrzu drzemią dwie sprzeczne natury, dwa zupełnie przeciwne przeznaczenia? Jest przekonana, że poniesie porażkę i dopiero Strażnik o obsydianowych oczach sprawia, że zaczyna w siebie wierzyć. Lav chce żyć na własnych zasadach, być wolna i szczęśliwa. Niestety, przeznaczenie już dawno zadecydowało za nią. Dziewczyna ma stać się bronią, ostatnią nadzieją albo… zagładą.





Tytuł: Choćbym miała za to spłonąć
Autor: M. Slavik
Ilość stron: 482
Wydawnictwo: Sklepik Cynamonowy
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 21 czerwca 2022



 

0 comments