Ostatnio coraz rzadziej sięgam po książki, które są dawno po premierze i o których wcześniej kompletnie nic nie słyszałam. Prawdę powiedziawszy, nie zrobiłam tak chyba nigdy, więc gdy na Legimi przypadkowo odkryłam powieść Brittainy C. Cheery – zaryzykowałam. To nie tytuł sprawił, że byłam chociaż trochę zainteresowana. Nawet okładka nie przypadła mi do gustu, a opis sugerował słabo napisaną opowieść, jakich czytałam już naprawdę wiele. W najgorszym wypadku przewidywałam, że będzie to po prostu kolejna pozycja, której nie dam rady skończyć. Nawet nie wiecie, jak bardzo się pomyliłam…
Kennedy Lost przeżywa tragedię, z którą nigdy nie chciałaby mierzyć się żadna matka oraz córka. W jednym wypadku traci większość swojej rodziny, a co gorsza - sama się o niego obwinia. Nic więc dziwnego, że stany depresyjne oraz żałoba nie stają się lżejsze nawet z czasem. W szczególności, gdy pomoc psychologa nie istniała, a jej mąż już dawno wypłakał swoje, wymagając od swojej żony powrotu do normalności. Tylko Kenny nie potrafiła pogodzić się ze stratą, o której ciągle przypominał jej chociażby stworzony dla upamiętnienia córeczki tatuaż z odwróconym „D”. Firma to jedyny napęd mężczyzny, aby nie patrzeć w tył. Na wspomnienia o dziecku reaguje złością, tak samo dzieje się, gdy zapytana o tatuaż Kennedy wybucha płaczem podczas jednej z firmowych imprez Penna. To budzi w mężczyźnie złość tak ogromną, że rzuca jej papierami rozwodowymi w twarz dodając, że ma wracać do siostry i, że nigdy nawet nie chciał mieć z nią dziecka. Główna bohaterka nie ma więc innego wyjścia, jak spakować się i odejść. Ale czy powrót w rodzinne strony pomoże jej uporać się z traumą oraz wyrzutami sumienia? Czy to właśnie odkopanie źródła przeszłości, z którą powiązane są dość bolesne wspomnienia, pozwoli jej żyć na nowo?
Jeszcze na pierwszej stronie pomyślałam „ale cholernie tego pożałuję”. Im dalej jednak wchodziłam w fabułę, tym bardziej interesowały mnie losy bohaterów. Kennedy była zagubioną duszą, która potrzebowała tylko odrobiny zrozumienia oraz ramienia, w którym mogła całkowicie się wypłakać. Nie wszyscy to rozumieli, oceniając ją na każdym kroku. Dopóki nie odzyskała swojego dawnego przyjaciela – osoby, którą myślała, że straciła nieodwracalnie i boleśnie. Jaxson nosi na barkach ogromne brzemię, ale próbuje przeżyć dzień za dniem, prowadząc wraz ze swoim młodym partnerem firmę hydrauliczną. Po pracy odwiedza ojca znajdującego się w domu opieki, a jego demony dają mu w kość myślami dotyczącymi tego, że nie może się on doczekać chwili śmierci swojego największego koszmaru. Wszyscy mówili mu, aby uciekł i nie oglądał się za siebie. On jednak miał swoje miejsce na ziemi, o które postanawia zawalczyć. Nie tylko po to, aby utrzeć mieszkańcom miasta nosa, a przede wszystkim – dla siebie.
Ta książka pokazuje jak ważne jest zawalczenia o siebie, a przede wszystkim o swoje zdrowie psychiczne. Dawno żadna powieść nie uderzyła mnie, pokazując morał w tak bezpośredni, jednocześnie całkowicie dopracowany sposób. Myślałam na początku, że to będzie kolejny pusty, przesłodzony romans, a nie wypełniona bólem oraz podnoszeniem się po ciosach powieść, dająca nadzieję. Temat traumy po stracie bliskich osób oraz wyrzutów sumienia z tym związanych jest dla mnie niesamowicie trudny i w jakiś sposób sama znalazłam chociaż odrobinę wewnętrznego ukojenia, tak samo jak wreszcie zrobiła to Kennedy. Liczę na to, że dla wielu czytelników „Południowe Sztormy” również będzie czymś więcej, bo właśnie w takim celu powstała ta powieść.
0 comments