Zapowiedzi książkowe na stronie wydawnictw są czasami naprawdę zdradliwe – kuszą cudowną okładką, interesującym opisem… a gdy w grę wchodzą interesujące motywy, wpadające całkowicie w mój gust? Przepadam całkowicie, od razu dopisując daną powieść do mojej listy „do przeczytania”. Tak właśnie było z marcową zapowiedzią Wydawnictwa Niezwykłego, gdzie prezentowano książkę „Tryst Six Venom”: homoseksualny romans z motywem enemies to lovers. Uwierzcie, że bardziej namawiać mnie nie trzeba.
Clay to blondwłosa dziewczyna pochodząca z bogatej rodziny i mająca cały świat u swoich stóp. Jest królową, zawsze dostaje to, co chce, bo doskonale wie, za jakie sznurki pociągnąć. Starodawne tradycje mówią w jej życiu jedno: kobieta ma być pełna gracji, wdzięku, dobrze wychowana… a przede wszystkim: ma mieć u swojego boku mężczyznę.
Olivia Jagger jest wszystkim tym, czym Clay gardzi: nosi się jak chłopczyca, jest wyoutowaną lesbijką i nie brzydzi się ubrudzić sobie rąk. Dla niej nie istnieje brak odwagi, ona nie boi się tego, co powiedzą o niej inni. Wychowywana wśród samych braci, bez ojca oraz matki, musi zbyt szybko dorosnąć i stawić czoła bolesnej przeszłości i prześladowaniu za to, kim jest.
Te dwie postacie są dosłownymi przeciwnościami, a jedynym, co je łączy, to płeć… oraz dziwny rodzaj przyciągania. Podobno to zakazany owoc smakuje najlepiej: Olivia smakuje dla Clay jak wszystko to, czego nigdy nie powinna dotykać, chociaż i tak robi to z niesłychaną przyjemnością.
Motyw enemies to lovers jest okrutnie trudny w opisaniu. I szczerze mówiąc Penelope Douglas zrobiła to, według mnie, dość umiejętnie. Pomimo początkowej niepewności, ostatecznie dałam kupić się romansowi Clay i Liv, który ze względu na charakter Collins wydawał się od razu skazany na porażkę. Nienawiść tej postaci była ogromna, a niektóre zagrania tak okropne, że podczas czytania ostro zastanowiłam się, czy ich romans w ogóle powinien mieć miejsce. Pożądanie robi jednak z człowiekiem okropne rzeczy, zmusza do czynów, za które należy się nienawidzić. Ostro zdziwiło mnie to, jak Liv łatwo przyszło wybaczenie prześladowania i wyzwisk. Gdyby nie to, jak była upodlana przez Clay, gdyby nie wszystkie łzy, które musiała przez nią uronić, może faktycznie uznałabym tę książkę za fajny romans dwóch całkowicie pasujących do siebie bohaterek. Całość skończyła się uroczo, naprawdę fajnie, jednak niesmak nadal gdzieś tam we mnie pozostał, przez co podchodziłam do wszystkich tych scen z rezerwą.
„Tryst Six Venom” to również historia o tym, jak łatwo może rozpaść się rodzina. Wartości przekazywane z pokolenia na pokolenie, tradycje oraz rzeczy, które jednak powinny umrzeć z upływającym czasem to coś dość charakterystycznego w tej książce. Jednak nawet tutaj były drobne zgrzyty, bo coś, na czego podstawie narodziła się nienawiść Clay oraz jej upór, nagle było zwykłym nieporozumieniem. Autorka po prostu mało konsekwentnie podeszła do pewnych kwestii, chcąc na sam koniec zrobić z każdego bohatera osobę tolerancyjną i lubianą przez czytelnika. Mnie to niestety nie kupiło.
Z przykrością muszę stwierdzić, że miałam nieco większe oczekiwania, którym „Tryst Six Venom” nie sprostała. Sceny erotyczne również pozostawiły wiele do życzenia, dając momentami drobne zażenowanie. Przynajmniej kolejny raz przypomniałam sobie, że interesujący opis oraz cudowna okładka nie wybronią zgrzytającej treści. Sporo rzeczy poszło tu zwyczajnie nie tak, ale cieszę się, że mam za sobą lekturę, nawet jeżeli w jakimś stopniu mnie zawiodła.
0 comments