Ostatnio czytanie książek idzie mi o wiele lepiej niż pisanie swoich tekstów. Nic dziwnego, w końcu cała robota już jest wykonana, a mi pozostaje jedynie zatopić się w stworzonej przez wybranego autora fabule w każdym wolniejszym momencie – głównie podczas drogi na uczelnię albo do pracy.
Fantastykę spod pióra Ludki Skrzydlewskiej miałam na liście jeszcze w notatkach z zeszłego roku i chociaż do wyboru miałam sporo pozycji z własnej domowej biblioteki czy niemal cały katalog Legimi, wybór padł na przyciągającą cudowną okładką fantastykę z motywem… wyczarowanego pod wpływem alkoholu idealnego faceta!
Brzmi jak idealny przepis na kłopoty, prawda? Tak właśnie było, bo Margo McKenzie, nieuprawiająca dotychczas czarów kobieta, w przypływie pijackiej odwagi postanawia spełnić zachciankę przyjaciółki, udając, że bawi się magią. Kilka ziół i przypadkowe słowa, które przecież na bank nie zadziałają, przywołują do Iverness Theo – mężczyznę wyjętego prosto z marzeń i czaru głównej bohaterki. Jest jednak jeden problem: mężczyzna wprowadza się do domu naprzeciwko. A posesja ta słynie z przeładowania złą magią oraz wypadkami, które dość szybko pozbawiają życia każdego jego mieszkańca.
Margo wie, że dla własnego dobra nie powinna zbliżać się nawet do domu Marshallów… ale czy dalej tak łatwo będzie jej go unikać, gdy w grę wejdzie bezpieczeństwo Theo?
Moją największą bolączką w związku z czytaniem fantastyki jest to, że sama ją tworzę – i może właśnie przez to nie potrafiłam w ciemno kupić pewnych rozwiązań, zaserwowanych przez Ludkę. Doszukiwałam się logiki w czymś, co z góry narzuconej definicji tej logiki nie musiało posiadać, ale nie umiałam tak po prostu przyjąć postawy „to fantastyczne zasady narzucone przez autorkę, więc trzeba to kupić w ciemno”. Brak szkolenia w zakresie używania magii bez żadnych konsekwencji? Ani jednego czy dwóch wybryków z całkowicie przypadkowym rzuceniem zaklęć przez tak wiele lat? No zazgrzytałam zębami raz czy dwa, bo jeżeli to tak łatwe to czemu pozostałe czarownice z rodu McKenzie w ogóle zaprzątały sobie głowę treningiem?
Niestety na tej kwestii moje niezadowolenie się nie kończy. Jest jeszcze jeden wątek, który został według mnie potraktowany po macoszemu i całe szczęście wyszedł on pod sam koniec książki, bo w innym wypadku „Do zakochania jeden urok” wylądowałby u mnie na stosie książek niedokończonych. Mianowicie mowa tu o matce Margo, która od wielu lat zamknięta była w szpitalu psychiatrycznym, a jej życie było zagrożone przez wylew pod wpływem pewnych wydarzeń z powieści. Liczyłam, że dość istotne będzie odniesienie się do tego, jak podjęte przez główną bohaterkę decyzje wpłyną na jej matkę… ale cóż, zawiodłam się, bo najważniejsze było wyjaśnienie, co dalej z romansem zakochanej pary.
Do sięgnięcia po „Do zakochania jeden urok” skusił mnie też motyw trójkąta miłosnego, który w rzeczywistości opierał się na tym, że główna bohaterka miała dwóch adoratorów i nie do końca wiedziała, którego wybrać. Miałam wrażenie, jakby sama nic do nich nie czuła, a opierała swoje przywiązanie jedynie na podstawie poczucia samotności, które wielokrotnie panowie pomagali jej zwalczyć.
Nie wiem czemu nastawiałam się na coś więcej niż prostolinijny romans z drobną komplikacją pod postacią dwóch mężczyzn, pomiędzy którymi musiała wybrać Margo. Gdybym właśnie na podstawie tego oceniała książkę Ludki, pewnie dodałabym do plusów otoczkę magii, podkreślaną siłę rodziny oraz otwartość w mówieniu o magii w tak małym miasteczku – to naprawdę mnie kupiło i może właśnie za bardzo nastawiłam się na to, że właśnie te wątki przejmą władzę nad linią fabularną.
Początek był naprawdę niezły, środek również, serwując wiele zwrotów akcji, otoczkę niebezpieczeństwa oraz niepewność co do przyszłości głównej bohaterki. Koniec jednak okropnie wszystko zepsuł.
Kontynuacja „Do zakochania jeden urok” opowiada o losach kuzynki Margo, która w pierwszym tomie odgrywała naprawdę istotną rolę i szczerze nie jestem pewna, czy po nią sięgną. Pewnie dodam ją do biblioteki „na kiedyś”. Na moment, gdy odpocznę od niespełnionych oczekiwań czy pogodzę się z zawodem. Na moment, gdy odzyskam siłę, aby kolejny raz wejść do świata czarownic z Iverness…
OPIS: Jedno niewinne zaklęcie może całkowicie odmienić życie. Margo McKenzie doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego stara się zupełnie nie używać magii. Wprawia tym w rozpacz swoje krewne, należące do jednego z najpotężniejszych klanów czarownic w Szkocji. Dziewczyna pracuje w bibliotece, spędza czas z niemagicznymi znajomymi, namiętnie czyta książki i od czasu do czasu chodzi na randki, które niezmiennie kończą się rozczarowaniami. Pozornie zwyczajne życie Margo odmienia jeden niewinny żart. Podczas zakrapianego winem wieczoru na prośbę przyjaciółki dziewczyna udaje, że rzuca zaklęcie mające postawić na jej drodze idealnego mężczyznę. Ku zdumieniu Margo niedługo potem ideał faktycznie puka do jej drzwi. Inteligentny, oczytany i pociągający Theo Thorne jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego szukała w mężczyznach. Niespodziewanie kupuje on stojącą od wielu lat w sąsiedztwie ruderę, na której… ciąży potężna klątwa. Próbując uchronić Theo od podzielenia tragicznego losu wszystkich poprzednich właścicieli, Margo coraz bardziej traci dla niego głowę. Ale czy jej ideał mężczyzny jest w ogóle prawdziwy? Przenieś się do magicznej Szkocji, zamieszkanej przez kobiety skrywające potężne moce. „Do zakochania jeden urok” Ludki Skrzydlewskiej to czarująca uczta, w której miłość i rodzinne więzy są silniejsze niż niejedna klątwa.
0 comments