Goodbye, Love – Martyna Keller


Niektóre książki przyciągają mnie do siebie interesującym opisem czy kuszącymi zapowiedziami znalezionymi na Instagramie lub TikToku. Są też takie, w których zakochuję się dzięki okładce. W tym konkretnym wypadku brawa należą się właśnie jej i śmiało mogę stwierdzić, że najnowsza powieść Martyny Keller ma jedną z najpiękniejszych grafik, jakie od dawna widziałam. Z jej twórczością nie było mi jeszcze po drodze, chociaż z tego co pamiętam miałam kiedyś w planach nadrobić serię „Diabły Nevady”. Teraz jednak trafiłam na kolejną książkę w dorobku tej autorki. Czy tytułowe „Goodbye, Love” było moim pożegnaniem pełnym ulgi, a może gorzkiego rozczarowania?    

Powoli składane do kupy życie Love wywraca nowy sąsiad: nieziemsko przystojny i sporo starszy od niej Ryder. Początkowo strasznie sobie dogryzają, robią drobne żarciki i uprzykrzają życie. W pewnym momencie zaczynają być blisko, spędzając razem coraz więcej czasu, jednak pomimo bliskości fizycznej, skrywają przed sobą rzeczy, którymi jeszcze nie są gotowi się podzielić. Oboje czują, że wyjawienie pewnych sekretów nieodwracalnie zmieni ich rozwijającą się w zawrotnym tempie relację… ale czy faktycznie tak będzie?    

Sięgając po „Goodbye, Love” nastawiałam się na wszystko, tylko nie to, co otrzymałam. Czułam, że ta książka będzie przerażająco dobra lub okropnie zła. No i niestety już od początku miałam przeczucie, idące w tym gorszym kierunku. Zaczynając już od wspomnianych wyżej żartów i docinek, które w ogóle nie trafiały w mój gust. Nie jestem pewna, czy przypadkiem nie ominęłam chwili, w której to wszystko miało być zabawne, bo każda kolejna scena tego typu serwowała mi jedynie drobny niesmak. Bohaterowie byli dorośli tylko z pozoru oraz z góry narzuconej definicji. Prawda była jednak taka, że oboje zachowywali się jak gówniarze, którzy jeszcze nie wyrośli z pewnych zachowań.    

„Goodbye, Love” miała być uroczą historią miłosną z mroczną głębią. Miała być powieścią ukazującą trudy relacji ze sporą różnicą wieku, która tak naprawdę w ogóle nie była wyczuwalna. I według mnie działało to na ogromną niekorzyść powieści, co gorsza – ujednoliciło kreację obojga głównych bohaterów, przez co według mnie nie różnili się niemal niczym, oprócz płci oraz sposobem myślenia, gdzie Love cały czas nosiła w sobie obawy oraz nienawiść do siebie, a Ryder nadmiernie analizował i poddawał sąsiadkę psychologicznej analizie.   

Sporo zarzutów mam również do rodziców głównej bohaterki, a już w szczególności do jedynej sceny z ich faktycznym, fizycznym udziałem. To wyglądało mniej więcej tak, że przyszli, w celu spowodowania całego napięcia, którym wręcz ociekały strony… Tylko po to, aby zasugerować zagrożenie, przebite igłą przez pojawienie się Rydera, przez które tak po prostu sobie poszli, olewając temat. Czyli w sumie przejechali tyle kilometrów, pogadali chwilę i pojechali z powrotem.     

No i nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o zakończeniu wciśniętym tak szybko i bez jakiegokolwiek napięcia, że zaskakująco długo rozkminiałam, co się w ogóle stało i czy nie zabrakło tam przynajmniej kilku stron pomiędzy. Coś, co miało zaserwować zwrot akcji godny drugiego odcinka najnowszego sezonu „Opowieści Podręcznej”, okazało się na siłę dodaną scenką, która wyglądała tak, jakby autorka w spokoju pisała swój tekst, tonęła w stworzonym przez siebie romansie, a potem otrzymała maila z ponagleniem wydawniczego deadline’u i dopiskiem, że zakończenie musi być mocne, aby zachęcić czytelnika do sięgnięcia po drugi tom. Tylko ktoś zapomniał wspomnieć Martynie, że powinno mieć ono sens, którego tutaj kompletnie zabrakło, a nieodpowiedziane pytania, które jak mniemam miały wzbudzić ciekawość sprawiły, że cała praca całkowicie straciła w moich oczach na wiarygodności. Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem doszło do tego, czym zakończony został ten tom. Dotychczas łatwo przyswajałam wszystkie zmiany, zwroty akcji oraz sugestie autorki. Tutaj po prostu nie wyszło, nawet pomimo kilkukrotnego przeczytania ostatnich kilkunastu stron.    

„Goodbye, Love” nie spełniła moich oczekiwań, dlatego przed sięgnięciem po kontynuację dwa razy upewnię się, czy naprawdę chcę znowu wchodzić do tej samej rzeki. Przez niemal całą fabułę była ona dość spokojna, aby potem całkowicie nieoczekiwanie i bez pokrycia zaatakować falą, która nieprzyjemnie mnie zaskoczyła.   


 

OPIS: Gorący romans z różnicą wieku! Studentka i pan psycholog. Dwudziestoletnia Love Porter właśnie rozpoczęła wojnę ze swoim sąsiadem, trzydziestoczteroletnim znanym w Kolorado psychologiem Ryderem Callahanem. W odpowiedzi na dwuznaczne hałasy dochodzące zza ściany postanowiła uraczyć mężczyznę głośną muzyką. W odwecie Ryder pojawił się w jej sypialni. To był dopiero początek. Kolejne psikusy, które zaczęli sobie wzajemnie robić, doprowadziły do zaognienia i tak napiętej już sytuacji. Od nienawiści jest tylko jeden krok do czegoś zupełnie innego. Między Love i Ryderem pojawia się silne przyciąganie, jednak mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, że dziewczyna jest dla niego za młoda. Ryder odkrywa też, że Love dręczą koszmary z przeszłości. Czy młoda sąsiadka pozwoli mu sobie pomóc?








Tytuł: Goodbye, Love
AutorMartyna Keller
Ilość stron: 417
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 21 września 2022






1 comments

  1. Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale jej fabuła bardzo mnie zaciekawiła.

    OdpowiedzUsuń