Ostatnio mam z czytaniem książek taki problem, że mało która wciąga mnie na tyle, abym dała radę dotrzeć do końca. Gdy jednak uprę się i faktycznie przerabiam ją od deski do deski, jestem wniebowzięta jej treścią lub ogromnie zawiedziona niespełnionymi oczekiwaniami. „You Got Me” to jedna z powieści, na których temat opinie są naprawdę skrajnie podzielone – czytelnicy są w niej całkowicie zakochani lub uważają ją za niewypał. W dzisiejszej recenzji, napisanej zdecydowanie zbyt późno jak na fakt, że skończyłam lekturę kilka tygodnie temu, opowiem Wam o moich wrażeniach z przygody dwóch chłopaków, którzy w akcie desperacji jednego z nich, udawali parę.
Elliot pod naciskiem swoich przyjaciół kłamie, że ma chłopaka. Nicholas tego chłopaka udaje, dopóki w końcu nie zaczyna im na sobie zależeć. W skrócie właśnie wokół tego kręci się książka, bo chociaż autorka usiłuje wpleść mniejsze lub większe zwroty akcji, wszystko i tak dotyczy jednego: sekretu dwóch nastolatków i uczucia, przed którym oboje próbują się bronić. I pozornie to dobra rzecz – skupiając się na najważniejszym istniało mniejsze ryzyko, że ilość wątków przytłoczy czytelników. Tylko tutaj było to pokazane tak, jakby na nic więcej autorka nie miała tak naprawdę pomysłów, dodając naprawdę wiele niepotrzebnych zapychaczy. Po dwóch imprezach na samym początku książki przestałam już liczyć kolejne, bo wiedziałam, że zamiast szkolnego, nastoletniego życia, głównie kręcić się będziemy wokół alkoholu i scen zazdrości. I tak naprawdę oprócz udawania pary przez Nicholasa i Elliota, właśnie tych imprez, ich zerwania oraz wyznania całej prawdy, nie działo się w tej powieści nic.
Na stories dodawałam ostatnio zapowiedzi tej recenzji, jednak z każdym mijającym dniem coraz ciężej było mi się za nią zabrać. Nie wiedziałam co mogłam napisać, oprócz tego, że niestety powieść Sandry Lupin bardzo mnie zawiodła. Opis sugerował opowieść pełną emocji, coś wyjątkowego i pełnego świeżości. Środek już od początku sprowadził moje oczekiwania na ziemię, a ja jeszcze w pierwszym rozdziale prosiłam Emmę, żeby jednak przeczytała tę książkę za mnie. Nie zgodziła się, więc niestety to mi przypadł zaszczyt napisania negatywnej recenzji. Mimo wszystko nie starałam się nastawiać źle, bo pomimo słabego startu naprawdę liczyłam na to, że akcja jakoś się rozwinie, a bohaterowie podbiją moje serce. Nicholas i Elliot to postacie, które powinny przypaść czytelnikowi do gustu. Celem autorki było, aby chociaż w drobnym stopniu stworzyć historię, dającą komfort oraz pokazującą, że to całkowicie w porządku jest być odmiennej orientacji. I takie przesłania bardzo lubię, tylko po wydanej książce oczekiwałam odrobinę więcej realizmu. W wypadku „You Got Me” miałam wrażenie, jakby poszło to nieco w złą stronę. Sam fakt tego, że głównemu bohaterowi tak łatwo przyszło podejście do całkowicie obcego chłopaka i poproszenie go o udawany związek. A przecież istnieją też inne orientacje niż homoseksualna, więc skąd w Elliot’cie odwaga, aby zakładać, że Nicholas jest przynajmniej biseksualny i zgodzi się na tak absurdalny pomysł? W szczególności, że podczas sceny w kawiarni Nicholas miał za towarzyszkę przynajmniej jedną dziewczynę.
Ogromnym strzałem w kolano była również natarczywość przyjaciół głównego bohatera. Nie potrafiłam zrozumieć czemu tak bardzo ingerowali oni w dość udane życie chłopaka, który sam z siebie nie chciał wchodzić w nowy związek, bo po desperacki krok posunął się dopiero, gdy dawali mu naprawdę w kość.
Ostatnia część książki była czystą sielanką pełną seksu oraz przesłodzonych scen. Nawet moment, gdy prawda na temat związku chłopaków wyszła na jaw, pozbawiony został większego napięcia czy konsekwencji. Naprawdę brakowało mi prawdziwego ściśnięcia za gardło i gry na emocjach czytelników. Autorka próbowała bawić się napięciem, zasugerować zagrożenie, ale do tej pory w książce rozgryzłam już, że i tak wszystko będzie w porządku… No i faktycznie było, a zakończenie wyszło tak oczekiwane, jak tylko mogłam założyć.
W swoich recenzjach lubię skupiać się przede wszystkim na aspektach technicznych - błędach, stylu autora i prowadzeniu akcji. Mój największy problem z debiutem Sandry Lupin jest taki, że brakowało mi w nim emocji. Każda scena wyglądała na wypraną z uczuć, które po prostu nie zostały opisane.
Do „You Got Me” byłam naprawdę dobrze nastawiona. Okładka skradła moje serce, tak samo jak opis, który sugerował bardzo fajną książkę, akurat na jeden, jesienny wieczór. Całe szczęście poświęciłam tej książce taki krótki czas, bo chociaż recenzja naprawdę opornie mi szła, szybko mogłam odłożyć swój egzemplarz na półkę, ukrywając ją jednocześnie w biblioteczce tych mniej udanych debiutów.
0 comments