Pan Masters – T.L. Swan


Napisałabym, że zima zaskoczyła kierowców, ale tak naprawdę najbardziej zaskoczyła ona mnie. Nowy tydzień za nic nie powinien zostać rozpoczęty takim mrozem, do którego jakoś nigdy nie potrafiłam przywyknąć. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – a w każdym razie tak brzmi popularne dość przysłowie. I tak, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że istnieją dwie wersje, ale ta pasuje idealnie do książki, o której wyleję dziś swoje gorzkie, recenzenckie żale.  

Jeżeli chcielibyście rozgrzać się wypełnioną ciarkami żenady książką dla czytelników 18+, powieść T. L. Swan jest idealnym materiałem. Już od samego początku żałowałam podjęcia decyzji o lekturze, ale – jak doskonale wiedzą wszyscy – przedpremierowe recenzje to moje ulubione recenzje. Skoro „Pan Masters” wylądował już na mojej półce na Legimi, musiałam przebrnąć przez każdą stronę żenady aż do końca. A, uwierzcie, było ich naprawdę sporo.  

Brielle rozpoczyna swoją przygodę jako Au Pair, dostając się do domu Juliany Masters – wdowy po mężu, wychowującej dwójkę dzieci. I wszystko byłoby z tym w porządku, gdyby nie fakt, że Juliana to tak naprawdę Julian. Mężczyzna. Naprawdę nie chcę rozwodzić się nad tym, jak głupie było zinterpretowanie imienia czysto męskiego jako damskie. Tylko oprócz czystej głupoty stanowiło to również błąd logiczny, bo wątpię, aby chociaż nie kontaktował się on mailowo z Bree przez cały okres match’owania profilu przyszłej niani oraz jej nowej rodziny. W zasadzie przeprowadziłam research, aby zobaczyć, jak to wygląda i w ciągu zaledwie pięciu minut odnalazłam proces rekrutacji Au Pair. No i nie, nie wygląda on ani w jednym stopniu tak, jak pobieżnie opisane zostało to w „Panu Mastersie”. To tak w ogromnym skrócie.  

Akcja kręci się wokół tego, że Bree zamieszkuje w ogromnej posiadłości i dopiero tutaj poznaje dwójkę dzieci tytułowego Pana Mastersa – Willow oraz Samuela, którymi ma się codziennie zajmować. Nastoletnia córka mężczyzny szybko daje jej popalić, jednak ostatecznie odnajdują nić porozumienia. Problem stanowi jednak malutki mankament, na którego temat Brielle nakłamała w swoim zgłoszeniu. Kobieta nie ma bowiem żadnego doświadczenia z dziećmi, ba: w ogóle za nimi nie przepada, co doskonale widać już na pierwszych stronach.  

Nie muszę chyba mówić więcej, bo już do tej chwili widać wyraźnie, że „Pan Masters” to powieść pełna nieścisłości i nieporozumień. Prawda o kłamstwie Brielle nigdy nie wychodzi na jaw, zamiast tego pierwsze skrzypce szybko przejmuje romans z jej szefem. I skłamałabym twierdząc, że chociaż tutaj możemy odprężyć się podczas lektury, nie myśląc o potknięciach czy zachowaniu bohaterów godnym dziesięciolatków. Brielle jest naprawdę młoda i jak na fakt, że wyjechała tak daleko od domu, aby być Au Pair, jest również strasznie kapryśna oraz roszczeniowa.   

Istotnym wątkiem jest różnica wieku, której niestety nie widać aż tak wyraźnie. Jedyne, co świadczy o tym, że Julian jest starszy to jego praca oraz zachowanie na sali sądowej… i nic poza tym. To trochę tak, jakby po wyjściu z sądu całkowicie zmieniono jego osobowość. Gdy jest w domu czy chociażby, gdy myśli o niani swoich dzieci mam wrażenie, że jest przynajmniej w tym samym wieku co ona. Nawet jego hormony o tym świadczą, a aktywności seksualne już od początku sprawiły, że w pewnej chwili poważnie zastanowiłam się, czy naprawdę chcę kontynuować taką książkę. Bezczelne idealizowanie głównej bohaterki przez autorkę, okropnie nierealistyczne oraz nieprzemyślane sceny seksu, stereotypowe przedstawienie pomocy domowej… mogłabym wymieniać i wymieniać, ale do tej pory chyba wystarczająco podkreśliłam moje stanowisko dotyczące tej książki. Była ona po prostu nieporozumieniem, romansem zrobionym po to, aby wycisnąć coś jeszcze ze znanego schematu bogatego, samotnego ojca oraz niani.  

I szczerze? Szkoda, że wydana została właśnie powieść T. L. Swan. Owszem, powoli zaczynałam kupować wątek żałoby czy śmierci żony Juliana, ale szybko zamiecione zostało to pod dywan, byleby wcisnąć więcej scen seksu. Niestety więc muszę przyznać, że na rynku wydawniczym jest miejsce na o wiele lepsze i pełne prawdziwej logiki książki niż to, co znalazło się w „Panu Mastersie”. Sięgnijcie po nią sami, aby się przekonać, czy to coś dla was. Jeżeli jednak chociaż w drobnym stopniu uczuleni jesteście na ignorowanie zdania drugiej połówki czy na toksyczne zachowania, radzę wam omijać tę książkę szerokim łukiem.            



 


OPIS: Julian Masters jest wpływowym i zamożnym mężczyzną, który szuka niani do opieki nad swoimi dziećmi. Brielle Johnston jest… kłamczuchą, która, aby otrzymać pracę, napisała w CV, że jest doświadczoną opiekunką. Tylko że myślała, że zostanie zatrudniona u pani, a nie u bardzo seksownego i dużo starszego od niej pana. Kłamstwo Brielle szybko wychodzi na jaw, kiedy dziewczyna musi zmierzyć się z powierzonymi jej obowiązkami związanymi z opieką nad niesfornymi dziećmi. Jakby tego było mało, każdy kolejny dzień w pracy to katastrofa. Brielle przyłapuje szefa na robieniu czegoś bardzo prywatnego. Drugiego dnia on widzi ją w jego łazience w bardzo skąpej piżamie. Następne dni nie są dużo lepsze. Jednak najgorsze jest to, że każde spojrzenie pana Mastersa budzi w Brielle uczucie, którego zdecydowanie nie powinna żywić do pracodawcy: czystą żądzę.
  







Tytuł: Pan Masters
AutorT.L. Swan
Ilość stron: 523
Wydawnictwo: Wydawnictwo NieZwykłe
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydanie: 24 listopada 2022

0 comments