Po wydaniu drugiej części „Trapped” do której jeszcze nie zdołałam dotrzeć czytelniczo, mamy kolejną premierę. Alicja Skirgajłło zapowiadała „Pokonanego” jeszcze niedawno, a już w lutym powieść ta miała oficjalną premierę. Od samego początku chciałam ją przeczytać, bo chociaż opis pozostawiał u mnie nutkę zmieszania oraz sugestię kolejnego nudnego romansu pozornie złego chłopca, który całkowicie się zmienia dla kobiety, postanowiłam zaryzykować. I tak oto minęły mi zaskakująco krótkie dwa dni, podczas których wciągnęłam tę powieść niemal na jednym wdechu. Droga z pracy dawno nie była tak szybka, tak samo jak szybko skończyła się ta historia.
Shade Brewer nie miał łatwego życia – wyciągnięty z nędzy i trudów ulicy trafia od jednej rodziny zastępczej do drugiej, szukając miejsca, które w końcu nazwie domem. Tylko, że pozorne bogactwo oraz luksusy oznaczają również przemoc… w naprawdę wielu postaciach. Z deszczu kolejny raz trafia pod rynnę, jednak teraz postanawia wziąć los swój oraz ukochanej opiekunku Carren we własne dłonie – morduje tyrana, który powinien dawać mu poczucie bezpieczeństwa oraz uczyć najważniejszych wartości. W następstwie tego wydarzenia trafia do zakładu poprawczego, gdzie spędza kolejne lata swojego życia. Tam ponownie wali się cały jego świat, bo kobieta, uważana przez niego niemal za matkę postanawia opuścić go oraz wyjechać do kolejnego mężczyzny. Po długim czasie Shade opuszcza zakład poprawczy, dostając na start pieniądze oraz mieszkanie, zapewnione przez Carren. Jednak nie zamierza z nich korzystać… a przynajmniej na samym początku. Ze wsparciem Joe – przyjaciela z ośrodka poprawczego – ponownie próbuje stanąć na nogi. Zajmuje mu to naprawdę wiele czasu, nerwów, bólu oraz wyzwań, jednak wreszcie dociera do punktu, w którym realnie może zmienić swoje życie. Dodatkowo poznaje też pewną kobietę, która niejednokrotnie zawraca mu w głowie.
Mijały miesiące, mijały lata, a ja nadal byłem sam. Nadal inny, odizolowany i nadal popierdolony, ale przynajmniej czysty i bez nałogów.
Alicja Skirgajłło uderzyła nas książką, która nie jest czystym i prostym romansem. Jest to powieść dość mroczna, pełna zwrotów akcji oraz ociekająca przemocą w naprawdę wielu odsłonach. Główny bohater nie umie kochać, nie jest w stanie szanować nikogo, nawet siebie. Totalnym przegięciem była pewna scena, w której główny bohater przekroczył granicę Sandy, a potem zachowywał się, jakby nic nie miało miejsca. Jego jedynym usprawiedliwieniem było stwierdzenie, że on po prostu taki jest. I o tyle, o ile rozumiem, że jego ciężki stan psychiczny przez życiowe traumy może wpływać na wiele czynników w dalszym postępowaniu, tak był to definitywnie moment, w którym chciałam odłożyć książkę na półkę. Bo Shade nie czuł żadnej skruchy, nie miał nawet najmniejszych wyrzutów sumienia, nie reflektował nad złem czynu, który popełnił. Czy to była ta definicja „pokonanego”?
Ten człowiek mnie zniszczył. Zniszczył wszystko, co było we mnie dobrego, niewinnego, czystego.
Śmiem założyć, że styl Alicji nigdy nie był lepszy, niż w tej powieści. Technicznie więc nie mam jej do zarzucenia kompletnie nic, wręcz byłam w ogromnym szoku tego, jak dobra była ta książka. A zakończenie? Trzymające w napięciu oraz niemal idealne, wyszło naprawdę dobrze.
Polecam tę książkę gorąco. Spędzicie przy niej naprawdę dobre chwile, ale musicie przygotować się na to psychicznie. Jest to bowiem pozycja ciężka, a trudne tematy nie odstępują nas na krok. Jednak to dobrze, w końcu nie samymi kwiatkami i tęczą człowiek żyje, prawda?
1 comments
Mocno zaciekawiła mnie ta książka.
OdpowiedzUsuń