Dotychczas pisanie recenzji przychodziło mi całkiem naturalnie, gdy tylko przewracałam ostatnią stronę książki. Tym razem moja głowa jest zupełnie pusta, a ja sama nie umiem w słowa dobrać tego, co czułam po lekturze pracy Mańki Smolarczyk.
Targały mną sprzeczne uczucia, a ja nie umiałam sama przyznać czy tak właściwie „Fake” mi się podobał.
Emma to synonim kłopotów, a czytelnik poznaje ją w niezbyt przyjemnym momencie życia. Traci dobrze płatną pracę i przenosi się z przytulnego apartamentu do obskurnej nory, którą wynajmuje z przyjaciółką. Praca na siłowni jest dla niej gorzką porażką, którą osłodzić może jedynie widok przystojnego Willa Dashwooda. Nie spodziewa się jednak, że randka z obiektem westchnień będzie dla niej zaproszeniem do świata kłamstw, a wszystko zacznie się, gdy w restauracji wpadną na ukochaną Willa, Camillę, a mężczyzna w popłochu przedstawi Emmę jako dziewczynę swojego brata.
Na samo wspomnienie o nim rozpływałam się jak czekolada w letnie popołudnie.
Alex Dashwood to nie tylko brat Willa. To jednocześnie największy wróg Thompson i jej były sąsiad z apartamentu dla bogaczy, za którym Em może teraz jedynie tęsknić i płakać. Składa byłej sąsiadce ofertę nie do odrzucenia, rzucając, że to dobry sposób, by zemścić się na Willu i jego partnerce. Oboje nie spodziewając się, że prosty układ zamieni się w coś więcej, a do serca Em wkradnie się inny Dashwood, niż ten, do którego początkowo wzdychała.
„Fake. I że ci nigdy nie odpuszczę” to historia z motywem przerobionym wzdłuż i wszerz, bo od nienawiści do miłości to tematyka, w której chyba nic nie da się wymyślić nowego. Tutaj dostałam do bólu naiwną bohaterkę, przez którą lektura ciągnęła mi się w nieskończoność i dwóch Bogów Seksu, do których ta głupia dziewczyna wzdychała na każdej stronie. Najpierw do jednego, potem do drugiego. Nie mogłam znieść faktu, jak Em daje sobą pomiatać i zgadza się na kolejne układy, nie wiedząc, kiedy przestać. Jestem pewna, że gdyby kolejnym krokiem było skoczenie z mostu, zrobiłaby to z imieniem Dashwooda na ustach.
Prosty język ratuje całą historię, w której nawet rodzinne tajemnice nie wzbudziły we mnie szybszego bicia serca, a zakończenie przyjęłam z radością. I to nie przez fakt, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a po prostu przez samolubną ulgę, że mogę zamknąć rozdział tej historii i odłożyć na półkę, do której nigdy więcej nie wrócę. Szczerze liczyłam na rozwinięty wątek z utratą pracy przez Emmę, która po wszystkim robiła z siebie nieco ofiarę. Czy naprawdę jej sytuacja była aż tak zła, że musiała dzielić łóżko ze współlokatorką? Przecież obie płaciły za to mieszkanie, a wspomnienie o długach Em zostało jedynie wspomnieniem bez wyjaśnienia. Autorka skupiła się na rozwijającym się uczuciu, robiąc z Thompson zwykłą idiotkę, która niczym pies biegała za facetem.
Mańka Smolarczyk przewinęła mi się gdzieś na Wattpadzie, a jej książka mocno przypomina sztampowe opowiadanie z tego pomarańczowego portalu. O ile wielu autorów pokazało, że nawet klasykę można przedstawić w interesujący sposób, tak tutaj dostałam jedynie hate-love opowiadanie, które nie zachęca do ponownego przeczytania.
0 comments